Wakacje…
Kto je ma, ten je lubi. Ale nie do końca. Znam dzieci, które kochają chodzić do szkoły, a wakacje to dla nich niezbyt przyjemny czas w ciągu roku. Jak to możliwe? Nasz szkolny dzień zaczyna się od wspólnego śniadania w jadalni, w czasie którego przecież trzeba się uczyć – na przykład smarowania kanapki masłem, krojenia, nalewania herbaty z dzbanka do kubka. Po śniadaniu każda grupa udaje się do swojej sali, gdzie ma przewidziane planem zajęcia. Na przykład uczy się myć zęby po posiłku, począwszy od rozpoznawania własnych przyborów toaletowych, mozolne odkręcanie tubki z pastą i wyciskanie jej na szczoteczkę, po naukę wypluwania wody z ust… I tak codziennie, przez długi czas, aż do skutku. Dalej – zajęcia w klasie z wychowawcą, albo wf w sali gimnastycznej, lub też zajęcia muzyczno – rytmiczne (z panią o tak łagodnym usposobieniu i głosie, że niektórzy za bardzo brykają i rozrabiają - wtedy mogą trafić do drugiej pani, o głosie dziarskim i mocnym, a sposobie bycia bardzo energicznym;) W klasie ćwiczy się przeróżne umiejętności, które mają w przyszłości ułatwić funkcjonowanie w życiu. Wiązanie butów to wyższa szkoła jazdy, ale na szczęście ktoś mądry wymyślił rzepy;). Jaki mamy dziś dzień tygodnia? Jaka pora roku? Miesiąc? Jaka radość, kiedy uda się dobrze odpowiedzieć na pytanie! Przy tym radość nauczyciela często większa, niż radość ucznia;) To mama a to tata. A kto jest na tym zdjęciu? Pokaż, gdzie jesteś TY! Daj czerwony klocek. Ułożymy tę układankę. Co to za zwierzę? I tak dalej, i tak dalej… Nieraz codziennie od nowa i od nowa, aż się uda. Cierpliwie, powoli.
Radość rodziców. Bo syn sam je obiad, choć łyżka ciągle jeszcze się przechyla i zupa wylewa. Smutek rodziców, bo nagle dociera do nich, że córka nigdy nie napisze nawet jednej litery. Bezradność, kiedy zdobyte umiejętności nagle zanikają, pomimo usilnych ćwiczeń. Bywa i tak…
Radość rodziców. Bo syn sam je obiad, choć łyżka ciągle jeszcze się przechyla i zupa wylewa. Smutek rodziców, bo nagle dociera do nich, że córka nigdy nie napisze nawet jednej litery. Bezradność, kiedy zdobyte umiejętności nagle zanikają, pomimo usilnych ćwiczeń. Bywa i tak…
Nasze dzieci kochają szkołę, chociaż ciągle czegoś się od nich wymaga (a nie wyręcza, jak to czasami się dzieje w domu rodzinnym - ale rodzice czasami muszą porozpieszczać;) Bo samodzielność daje radość. Bo tu są koledzy, którzy nie wyśmiewają, nie patrzą z obrzydzeniem na zniekształconą buzię, ręce albo nogi. Tu ciągle się coś dzieje, życie tętni radością. Każdy najmniejszy sukces jest zauważany i podkreślany.
A wakacje? Są potrzebne i dzieciom, i nam. Pod koniec roku szkolnego nasze – wydawałoby się - niewyczerpane pokłady cierpliwości okazują się jednak nieco nadszarpnięte. Zaczyna brakować siły i natchnienia do uatrakcyjniania zajęć (bo u nas nie wystarczy powiedzieć: słuchajcie, popatrz, zrób. Najtrudniej jest zmobilizować, nakłonić dziecko do współpracy, zaciekawić – bo choć nieraz ciągle uczy się go tego samego – ale w bardzo różny sposób, bo inaczej po prostu się znudzi i będzie nas miało w nosie;)) To bardzo wyczerpuje fizycznie i psychicznie. A jeśli na dodatek warunki, w jakich się pracuje, są niedostosowane do potrzeb dzieci, frustracja się pogłębia.
Naszym uczniom wakacje też są potrzebne. Muszą wiedzieć, że na szkole życie się nie kończy, że trzeba umieć radzić sobie w różnych sytuacjach. Że tak naprawdę to „prawdziwe” życie jest poza naszymi murami. Nie wiadomo, jak potoczą się ich dalsze losy. Może będą mieszkali z rodzicami, może trafią na jakieś warsztaty terapii zajęciowej (oby). Część trafi do domów opieki, a te są różne. Najważniejsze, by byli jak najbardziej samodzielni i nie dali sobie zrobić krzywdy. Dobrze jest, gdy rodzice obdarzeni przez los niepełnosprawnym dzieckiem, nie widzą w nauczycielach wrogów, ale sprzymierzeńców w swojej walce o jego dobro. A z tym też różnie bywa...
No i to takie moje refleksje po zakończeniu kolejnego roku szkolnego w ośrodku dla dzieci i młodzieży z głębszym upośledzeniem umysłowym, w którym pracuję już 12 lat…
Ps. Na zdjęciu bukieciki imieninowe dla koleżanek - goździki brodate w połączeniu z piwoniami oczywiście. Nie wiem, czy już pisałam, że kocham piwonie?;) Jako dodatek - liście fiołków - mutantów;)
Pięknie napisałaś o swojej, jakże trudnej pracy :) z tych literek mozna wyczytac, że to kochasz :) więcej takich nauczycieli!
OdpowiedzUsuńudanych wakacji i zregenerowania sił!
pozdrawiam
CHYLĘ GŁOWĘ:)Podziwiam pedagogów specjalnych nie tylko od momentu, gdy uczyłam jednego z podopiecznych i przeżywałam frustracje za frustracją- to była dla mnie nieoceniona lekcja pokory, pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńOj rozumiem co mówisz też pracuję z dzieciakami niepełnosprawnymi intelektualnie w stopniu głębokim...fajnie że są tacy nauczyciele z dużym sercem!Odpoczynku życzę!Pozdrawiam upalnie:)
OdpowiedzUsuńTrudno się nie zgodzić ze stwierdzeniem,że ta praca do łatwych nie należy, ale największe problemy wcale nie sa związane z dziećmi, tylko z biurokracją i niedostosowanym prawem oświatowym...
OdpowiedzUsuńNa razie jednak mamy wakacje i trzeba regenerować ciała i umysły;) Pozdrawiam wszystkich pedagogów i niepedagogów:)))
Podziwiam Cię za taką pracę i za cierpliwość do dzieci troszkę innych od nas :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i udanych wakacji życzę.
Aha! Czekmu nigdy nie mówiłaś, że pracujesz ze "Stefankami"? Teraz wiem, że zawsze wiedziałaś z pierwszej ręki o czym ja gadałam;-)
OdpowiedzUsuńA co do pedagogów, dobry pedagog, to też dobry człowiek, inaczej być nie może. Oby jak najwięcej takich.
Przyjmij i moje wyrazy podziwu dla Twojej pracy!
OdpowiedzUsuń