Podejść do tego wpisu było sporo.
Pisałam i kasowałam. Ciągle nie umiem dobrać właściwych słów, by opisać to, co
przez ostatnie 5 lat stało się ze mną. A stało się wiele.
Dość późno nadszedł dla mnie czas
wewnętrznej przemiany, która niektórym ludziom przychodzi może łatwiej, mniej
boleśnie? Może potrafią bardziej słuchać siebie i odczytywać znaki, sygnały,
które stawia na ich drodze życie (Bóg?). Bo prawie każdemu zdarzają się te
sytuacje, zwane czasami granicznymi, mające naprowadzić na właściwą drogę
życia. Każdy jest sam odpowiedzialny za to, jak je przyjmuje: czy potrafi
wyciągnąć odpowiednie wnioski i podjąć jakieś działania. Czasami są to sygnały
subtelne i delikatne, a gdy na nie jednak nie reagujemy, to może się zdarzyć,
że dostaniemy obuchem w głowę. Ja dostałam.
Tak się dzieje, że już w
dzieciństwie zaczynamy być wciskani w określone ramy, najpierw przez
najbliższych, potem przez szkołę, religię. Tak wygląda życie na Ziemi.
Zaczynamy biec w tej karuzeli, wciągnięci przez pozornie niezbędne „powinności”,
nakazy, zakazy. Uczymy się oceniania siebie i innych, uzależniamy się od
cudzych opinii, tracimy umiejętność samodzielnego myślenia, zaczynamy
bezrefleksyjnie funkcjonować w schematach narzuconych przez środowisko, w
którym przebywamy, bezkrytycznie przyjmujemy papkę wtłaczaną nam poprzez media,
nieświadomie poddając się przeróżnym manipulacjom. Zaczynamy żyć w mniej lub
bardziej uświadomionym lęku. Zapominamy o tym, kim jesteśmy. Nie wiemy, czy
wizja własnej osoby w kontekście przyszłości jest rzeczywiście „nasza”, czy też
jest to wytwór społecznych oczekiwań i narzuconych zewnętrznie ról. Wielu ludzi
trwa w takim stanie, przyjmując, że zapewne tak musi być, że nie czują się
szczęśliwi i spełnieni, że to ich wina, lub też przeznaczenie.
Kiedy zaczęłam uzależniać swój stan
ducha od tego, co powie, albo (co mi się wydaje) myśli o mnie inny człowiek?
Dlaczego oczekiwałam od innych
ludzi, by zachowywali się w określony sposób, mówili to, co według mnie powinni
mówić, byli tacy, jak mi się wydawało, że powinni być?
Dlaczego wydawało mi się, że ja
wiem lepiej, co jest dla innych dobre, niż oni sami?
Czemu moje chwiejne poczucie
bezpieczeństwa opierałam na założeniu, że muszę wszystko i wszystkich mieć pod
kontrolą, o wszystkim wiedzieć, „naprawiać” relacje między bliskimi (dorosłymi
przecież ludźmi!). Tak - chciałam, by wszyscy byli dla siebie mili, dobrzy, nie ranili
się. Oczekiwałam tego, a gdy to się nie działo, cierpiałam wraz z tymi, którzy
cierpieli.
Tak wiele rzeczy robiłam
bezmyślnie, nieświadomie, choć w dobrych intencjach.
Ale...
Przyszedł czas zmian.
W końcu zostałam przyparta do muru
przez życiowe okoliczności. Ciężka choroba i cierpienie bliskiej osoby, nieustający stres, w końcu własne
problemy zdrowotne niewątpliwie z tym stresem związane – to wszystko zmusiło
mnie do rozpoczęcia pracy nad sobą. Początkowo chciałam tylko dowiedzieć się więcej o swoim schorzeniu
i nauczyć się technik radzenia sobie ze stresem, ale okazało się to wszystko
tylko początkiem.
Ruszyłam zupełnie nową dla mnie drogą. Wciąż nią idę,
zmieniam się i zmienia się świat wokół mnie. Dzieją się rzeczy nieoczekiwane i
niezwykłe.
Wczoraj miałam 44 urodziny. Czuję
się zupełnie inną istotą, niż byłam 5 lat temu. Tak bardzo mi z tym dobrze. Tak
wielką czuję wdzięczność.
Zaczynam kolejny rozdział mojego
życia, niech mnie niesie. Nie robię wielkich planów. Jestem.
Z miłością:)