...

wtorek, 13 lutego 2018

44


Podejść do tego wpisu było sporo. Pisałam i kasowałam. Ciągle nie umiem dobrać właściwych słów, by opisać to, co przez ostatnie 5 lat stało się ze mną. A stało się wiele. 




Dość późno nadszedł dla mnie czas wewnętrznej przemiany, która niektórym ludziom przychodzi może łatwiej, mniej boleśnie? Może potrafią bardziej słuchać siebie i odczytywać znaki, sygnały, które stawia na ich drodze życie (Bóg?). Bo prawie każdemu zdarzają się te sytuacje, zwane czasami granicznymi, mające naprowadzić na właściwą drogę życia. Każdy jest sam odpowiedzialny za to, jak je przyjmuje: czy potrafi wyciągnąć odpowiednie wnioski i podjąć jakieś działania. Czasami są to sygnały subtelne i delikatne, a gdy na nie jednak nie reagujemy, to może się zdarzyć, że dostaniemy obuchem w głowę. Ja dostałam.
Tak się dzieje, że już w dzieciństwie zaczynamy być wciskani w określone ramy, najpierw przez najbliższych, potem przez szkołę, religię. Tak wygląda życie na Ziemi. Zaczynamy biec w tej karuzeli, wciągnięci przez pozornie niezbędne „powinności”, nakazy, zakazy. Uczymy się oceniania siebie i innych, uzależniamy się od cudzych opinii, tracimy umiejętność samodzielnego myślenia, zaczynamy bezrefleksyjnie funkcjonować w schematach narzuconych przez środowisko, w którym przebywamy, bezkrytycznie przyjmujemy papkę wtłaczaną nam poprzez media, nieświadomie poddając się przeróżnym manipulacjom. Zaczynamy żyć w mniej lub bardziej uświadomionym lęku. Zapominamy o tym, kim jesteśmy. Nie wiemy, czy wizja własnej osoby w kontekście przyszłości jest rzeczywiście „nasza”, czy też jest to wytwór społecznych oczekiwań i narzuconych zewnętrznie ról. Wielu ludzi trwa w takim stanie, przyjmując, że zapewne tak musi być, że nie czują się szczęśliwi i spełnieni, że to ich wina, lub też przeznaczenie.




Kiedy zaczęłam uzależniać swój stan ducha od tego, co powie, albo (co mi się wydaje) myśli o mnie inny człowiek?
Dlaczego oczekiwałam od innych ludzi, by zachowywali się w określony sposób, mówili to, co według mnie powinni mówić, byli tacy, jak mi się wydawało, że powinni być?
Dlaczego wydawało mi się, że ja wiem lepiej, co jest dla innych dobre, niż oni sami?
Czemu moje chwiejne poczucie bezpieczeństwa opierałam na założeniu, że muszę wszystko i wszystkich mieć pod kontrolą, o wszystkim wiedzieć, „naprawiać” relacje między bliskimi (dorosłymi przecież ludźmi!). Tak - chciałam, by wszyscy byli dla siebie mili, dobrzy, nie ranili się. Oczekiwałam tego, a gdy to się nie działo, cierpiałam wraz z tymi, którzy cierpieli.

Tak wiele rzeczy robiłam bezmyślnie, nieświadomie, choć w dobrych intencjach. 




Ale...

Przyszedł czas zmian. 
W końcu zostałam przyparta do muru przez życiowe okoliczności. Ciężka choroba i cierpienie bliskiej osoby, nieustający stres, w końcu własne problemy zdrowotne niewątpliwie z tym stresem związane – to wszystko zmusiło mnie do rozpoczęcia pracy nad sobą.  Początkowo chciałam tylko  dowiedzieć się więcej o swoim schorzeniu i nauczyć się technik radzenia sobie ze stresem, ale okazało się to wszystko tylko początkiem.
Ruszyłam zupełnie nową dla mnie drogą. Wciąż nią idę, zmieniam się i zmienia się świat wokół mnie. Dzieją się rzeczy nieoczekiwane i niezwykłe. 




Wczoraj miałam 44 urodziny. Czuję się zupełnie inną istotą, niż byłam 5 lat temu. Tak bardzo mi z tym dobrze. Tak wielką czuję wdzięczność.

Zaczynam kolejny rozdział mojego życia, niech mnie niesie. Nie robię wielkich planów. Jestem.




Z miłością:)