...

niedziela, 5 sierpnia 2018

Od wiosny do lata

... czyli maj, czerwiec i lipiec w fotograficznym skrócie:)
Coś nie bardzo mi wychodzi systematyczność blogowa, ale jednak od czasu do czasu jeszcze mam ochotę coś tu popisać i pokazać. 






Ogród przy moim domu rodzinnym - pięknie w tym roku kwitły różaneczniki i złotokap.



U mnie za to pięknie kwitną pelargonie:)












Piękna była wiosna w tym roku, piękne również jest i lato. Nie dokuczyły nam zbytnio ani deszcze, ani susza. Nawet teraz, kiedy przez cały tydzień mamy 30 - stopniowe upały, zdarzają się przelotne ulewy - na przykład dzisiaj niedawno przeszedł całkiem rzęsisty, spokojny deszczyk. Raz tylko, wczesnym latem, spadł grad, który nie narobił większych szkód, naznaczył tylko małe jabłuszka i teraz są w kropki.
Dzień za dniem upływa spokojnie, aczkolwiek to lato mam dość pracowite, na co absolutnie nie narzekam:)

Mój nowy towarzysz;)
A raczej towarzyszka - bo na imię jej Gazela!








W warzywniku najwięcej mam zieleniny - sałaty, szpinak w różnych odmianach, jarmuż, ale są też dynie, cukinie, czerwona cebula, fasolka szparagowa. Były ziemniaki, ale już wykopałam wszystkie, był groszek cukrowy - teraz po tyczkach pną się ogórki, których część specjalnie wysiałam później, żeby były dłużej, na razie kwitną. Pomiędzy tym wszystkim zeszłoroczne nagietki, maciejka, aksamitki, łubiny, naparstnice i tegoroczne cynie - mutanty;) I jeszcze papryczka ostra, truskawkowe krzaczki w skłębionej masie. A zioła w doniczkach.
I miejsce robocze sobie zrobiłam przy warzywniku, stolik zrobiony przez mojego tatę wiadomo z czego, dawno nie używany, ale teraz bardzo przydatny.
W zasadzie oduczyłam się narzekania na cokolwiek i naprawdę rzadko mi się to zdarza, ale po cichutku ponarzekam sobie na pomidorową zarazę, która po tygodniowych opadach (potrzebnych...), wykosiła mi wszystkie pomidory - a były przepiękne w tym roku. Cóż, wyrwałam, przebolałam i zapomniałam:)

Trochę szyję:








I to chyba tyle tym razem.
Pozdrawiam wszystkich słonecznie:)

poniedziałek, 30 kwietnia 2018

Niewiele potrzeba


Naprawdę, niewiele potrzeba do szczęścia człowiekowi.
Bzy kipią kwiatami i zapach wpada przez szeroko otwarte drzwi tarasu. Jest ciepły, cichy zmierzch, a ptaki jeszcze śpiewają. Widać już okrąglutki księżyc. Pod murkiem niebieszczą się niezapominajki, a jabłonka w oddali świeci na tle ciemniejącego nieba. 

Wiosna w tym roku jest wyjątkowa, pamiętam taki kwiecień, chyba byłam jeszcze nastolatką, albo może miałam dwadzieścia parę lat;). Wielkanoc wtedy była bardzo późno i w świąteczny poniedziałek młodzież w zupełnym amoku biegała z wiadrami wody, rozebrana niemal do rosołu;)

Dziś było 28 stopni, trochę wiało i od wczesnego popołudnia z różnych stron dochodziły pomruki, ale w końcu burza przeszła bokiem, siejąc symbolicznym deszczykiem, prawie parującym w locie.
W zasadzie całe dnie można ostatnio spędzać na ogrodowej dłubaninie, a jest co robić – jak zawsze:)

...

To pisałam wczoraj, potem poszłam robić zdjęcia i jakoś mi się za szybko zrobiła 22.00, w końcu zrezygnowałam z wstawiania posta. Nadrabiam więc dziś, po porannym „dozdjęciowaniu”:)


Bzy (jakoś nie mogę się przekonać do nazwy "lilaki";))


Jabłonka "pożyczona" zza sądziedzkiego, rodzinnego płota;)



Pełnia była, czy będzie? Nigdy nie wiem.



Kombinuję znowu z warzywnikiem – i znowu dość prowizorycznie, ale ciągle jeszcze nie mam ugruntowanego planu, więc jak mi przyjdzie do głowy coś innego, to przynajmniej łatwo będzie wprowadzać ewentualne zmiany.
Czasem wychodzę z domu i nie wiem, za co się najpierw brać. I jakoś tak mi wychodzi, że robię coś zupełnie innego, niż planowałam, ale nie szkodzi. Uruchomiłam w końcu wyrzynarkę, która kupiłam chyba ze 2 lata temu, super się nią docina dechy (choć muszę się przyznać, że najpierw zamontowałam odwrotnie brzeszczot;)) Na szczęście nie zepsułam. Jeszcze;)






Znowu wysiałam w tym roku pomidory. Szklarenki już nie ma, ale w gruncie też się udają, o ile nie ma bardzo mokrego lata. Niedużo ich - trochę karłowych malinówek i koktajlowych żółtych o kształcie maleńkich gruszeczek – miałam je w ubiegłym roku od koleżanki i cudnie plonowały. Wysiałam też jeszcze papryczkę ostrą. Żeby się za bardzo siewki nie wyciągały, kupiłam w Ikea specjalną żarówkę do roślin. Dopóki siewki były małe, dobrze się spisywała, choć ma niewielki zasięg i przydałyby się przynajmniej dwie takie. Teraz pomidorki są już w większych doniczkach,  poczekam chyba do połowy maja z sadzeniem w gruncie, a tymczasem hartują się na słońcu codziennie i parę niestety spiekło się za bardzo, są jednak delikatne, a słońce grzeje mocno…

Poza pomidorami i papryczką będą oczywiście dynie, cukinie, ogórki. Jest jarmuż, rzodkiewka, sałaty, szpinak, trochę selera naciowego, rukola. Eksperymentalnie – groszek cukrowy. W zeszłym roku posadziłam poletko truskawek, a pomiędzy nimi czosnek (sadziłam go na przełomie października i listopada, teraz bardzo ładnie rośnie). Przedwczoraj znalazłam woreczek czerwonej cebulki dymki, która zakupiłam ze 3 tygodnie temu i jakoś mi się schował;) Wsadziłam ją wczoraj do ziemi, ale wątpię, żeby coś z niej jeszcze było – cóż, bywa i tak;)

W oczku wodnym znowu masa kijanek, naliczyłam też 4 traszki:)


Jak to dobrze, że przed nami długi weekend! Oby pogoda, siły i zdrowie dopisało – pozdrawiam wszystkich tu zaglądających, a szczególnie Ogrodniczki! I Ogrodników w sumie też, jakby się jakiś tu zapędził;)



niedziela, 25 marca 2018

Ach, to Ty!


Wiosna, wiosna!

Czyż nie cudne są te obłoki?



Przyszła, choć jej pierwszy dzień był bardziej zimowy, niż wiosenny, a cały wcześniejszy tydzień bardzo mroźny i śnieżny.



Na szczęście marcowe słońce grzeje całkiem nieźle, więc po śniegu prawie nie ma już śladu, z czego chyba najbardziej cieszą się ptaki. Przez ostatnie tygodnie poszło do karmników co najmniej 10 kg słonecznika, a dodatkowo kilka kg jabłek, które w tempie wyścigowym pochłaniały kosy i szpaki. A ja ten słonecznik wożę w plecaku z miasta na wieś…;) Kupuję zawsze w tej samej budce na Kleparzu, u takich miłych starszych państwa, oni teraz już z daleka wołają – to ile dziś tego słonecznika?;)) Mam wrażenie, że ile bym nie wysypała, to tyle zostałoby zjedzone przez całe chmary sikorek, wróbli, mazurków, zięb, dzwońców i pewnie jeszcze innych ptasich głodomorów. Przylatuje też grubodziób, sójki i para sierpówek. Oby już ta wiosna została na dobre, bo kręgosłup mi znowu zacznie szwankować;) Ale jak miło wędruje się o świcie na przystanek, kiedy dokoła rozbrzmiewa śpiew kosów! Uwielbiam te ich poranne i wieczorne trele i gwizdy.
Skowronki też uwielbiam... 

Tymczasem kolejne Święta za pasem, znowu kiermasze i znowu szycie:) Jak zwykle miałam zamiar zacząć wcześniej i szyć sobie po trochu, by potem nie ślęczeć godzinami przy maszynie i igle, ale jakoś znowu nie wyszło;)
 













No i tak szyłam i szyłam, a w międzyczasie dom mi całkiem kurzem zarósł;) Trzeba więc teraz schować maszynę i wziąć się za porządki. Na dodatek rączki świerzbią do prac ogródkowych, choć ledwie ziemia rozmarzła z wierzchu;) Dziś wysiałam wreszcie pomidory i papryczkę, dużo mniejsze ilości, niż dawniej, kiedy miałam szklarnię do dyspozycji. Jednak szklarnię trzeba było rozebrać, a pomidory teraz tylko w gruncie i w mniejszej ilości. Kiełkuje mi jednak od jakiegoś czasu marzenie o ślicznej ozdobnej szklarence:)

Miłego, radosnego świętowania wszystkim życzę, i oby wiosna zagościła już na dobre!
Pozdrawiam gorąco:)

wtorek, 13 lutego 2018

44


Podejść do tego wpisu było sporo. Pisałam i kasowałam. Ciągle nie umiem dobrać właściwych słów, by opisać to, co przez ostatnie 5 lat stało się ze mną. A stało się wiele. 




Dość późno nadszedł dla mnie czas wewnętrznej przemiany, która niektórym ludziom przychodzi może łatwiej, mniej boleśnie? Może potrafią bardziej słuchać siebie i odczytywać znaki, sygnały, które stawia na ich drodze życie (Bóg?). Bo prawie każdemu zdarzają się te sytuacje, zwane czasami granicznymi, mające naprowadzić na właściwą drogę życia. Każdy jest sam odpowiedzialny za to, jak je przyjmuje: czy potrafi wyciągnąć odpowiednie wnioski i podjąć jakieś działania. Czasami są to sygnały subtelne i delikatne, a gdy na nie jednak nie reagujemy, to może się zdarzyć, że dostaniemy obuchem w głowę. Ja dostałam.
Tak się dzieje, że już w dzieciństwie zaczynamy być wciskani w określone ramy, najpierw przez najbliższych, potem przez szkołę, religię. Tak wygląda życie na Ziemi. Zaczynamy biec w tej karuzeli, wciągnięci przez pozornie niezbędne „powinności”, nakazy, zakazy. Uczymy się oceniania siebie i innych, uzależniamy się od cudzych opinii, tracimy umiejętność samodzielnego myślenia, zaczynamy bezrefleksyjnie funkcjonować w schematach narzuconych przez środowisko, w którym przebywamy, bezkrytycznie przyjmujemy papkę wtłaczaną nam poprzez media, nieświadomie poddając się przeróżnym manipulacjom. Zaczynamy żyć w mniej lub bardziej uświadomionym lęku. Zapominamy o tym, kim jesteśmy. Nie wiemy, czy wizja własnej osoby w kontekście przyszłości jest rzeczywiście „nasza”, czy też jest to wytwór społecznych oczekiwań i narzuconych zewnętrznie ról. Wielu ludzi trwa w takim stanie, przyjmując, że zapewne tak musi być, że nie czują się szczęśliwi i spełnieni, że to ich wina, lub też przeznaczenie.




Kiedy zaczęłam uzależniać swój stan ducha od tego, co powie, albo (co mi się wydaje) myśli o mnie inny człowiek?
Dlaczego oczekiwałam od innych ludzi, by zachowywali się w określony sposób, mówili to, co według mnie powinni mówić, byli tacy, jak mi się wydawało, że powinni być?
Dlaczego wydawało mi się, że ja wiem lepiej, co jest dla innych dobre, niż oni sami?
Czemu moje chwiejne poczucie bezpieczeństwa opierałam na założeniu, że muszę wszystko i wszystkich mieć pod kontrolą, o wszystkim wiedzieć, „naprawiać” relacje między bliskimi (dorosłymi przecież ludźmi!). Tak - chciałam, by wszyscy byli dla siebie mili, dobrzy, nie ranili się. Oczekiwałam tego, a gdy to się nie działo, cierpiałam wraz z tymi, którzy cierpieli.

Tak wiele rzeczy robiłam bezmyślnie, nieświadomie, choć w dobrych intencjach. 




Ale...

Przyszedł czas zmian. 
W końcu zostałam przyparta do muru przez życiowe okoliczności. Ciężka choroba i cierpienie bliskiej osoby, nieustający stres, w końcu własne problemy zdrowotne niewątpliwie z tym stresem związane – to wszystko zmusiło mnie do rozpoczęcia pracy nad sobą.  Początkowo chciałam tylko  dowiedzieć się więcej o swoim schorzeniu i nauczyć się technik radzenia sobie ze stresem, ale okazało się to wszystko tylko początkiem.
Ruszyłam zupełnie nową dla mnie drogą. Wciąż nią idę, zmieniam się i zmienia się świat wokół mnie. Dzieją się rzeczy nieoczekiwane i niezwykłe. 




Wczoraj miałam 44 urodziny. Czuję się zupełnie inną istotą, niż byłam 5 lat temu. Tak bardzo mi z tym dobrze. Tak wielką czuję wdzięczność.

Zaczynam kolejny rozdział mojego życia, niech mnie niesie. Nie robię wielkich planów. Jestem.




Z miłością:)


środa, 24 stycznia 2018

Zanim innych zrobisz sto...

 ...to najtrudniejszy ten pierwszy krok - po zbyt długiej przerwie nie mogłam się zmobilizować, żeby w końcu coś napisać, choć miewałam natchnienie (niestety, dopadało mnie ono w najmniej sposobnym ku tego momencie;))
No, ale w końcu dziś jakoś tak z marszu, zamiast pisać coś zupełnie innego, związanego z pracą zawodową, zalogowałam się w końcu do mojego zakurzonego bloga. I będzie to chyba wpis o dyrdymałach i niczym konkretnym, ot, takie przypomnienie się dla TYCH, które tu wiernie od lat zaglądają i komentują:)
Od dawna mam ochotę zrobić na blogu porządki, posegregować ulubione blogi w bocznym pasku, pokazać szyciowe nowości, których zdjęć sporo jest w folderze zatytuowanym "ywentualnie na bloga";) itp. Tematy też różne mi się kłębią w głowie - np. bardzo chciałam napisać o tym, co czytam każdej zimy, o  inspirujących blogach, vlogach i stronach, na które zaglądam w drodze do pracy i z pracy, o kulinarnych przygodach, i o innych ważnych dla mnie sprawach...
Może teraz, kiedy już te tematy wypisałam, to szybciej się za nie wezmę? 
Tymczasem zamydlę Wam oczy paroma widoczkami z serii "pięknych okoliczności przyrody";)

Oto moja główna trasa spacerowa, prowadzaca pod las przez pola i łąki. Maszerowałam nią w ubiegłym roku o tej styczniowej porze niemal codziennie, w ramach terapii po trudnym bardzo dla mnie czasie. I było wówczas ( dokładnie 28 stycznia 2017 roku) tak:




A teraz koniec 2017 roku, spacer w piękny, mroźny i słoneczny przeddzień Sylwestra:



A zaledwie 3 dni wcześniej było tak:


Z kolei tydzień później zrobiło się tak:


Z ostatniego tygodnia zdjęcia - tym razem wczesny poranek w mieście:




Fajnie, co? Zmienna ta tegoroczna zima nad podziw.

Ale wiecie co? Wkrótce będzie tak:


I zaraz potem tak:


Powyżej marzec, a nad nim luty 2017:)))

Dziś, po kilku mroźnych dniach - nagła odwilż. Ptaki od razu inaczej jakoś się zachowują. Inny zapach w powietrzu. Koniec stycznia prawie - kto wie, może już skowronki gdzieś się szykują do pierwszych świergoleń? Uwielbiam skowronki.
Mój Tato też je bardzo lubił i wypatrywał ich od stycznia... Bo przecież Święta Agnieszka wypuszcza je z mieszka...




Pozdrawiam Was z całego serca i do następnego razu:)