...

niedziela, 18 czerwca 2017

Cudownie nieidealnie

A wiosna w tym roku jest dziwna.


Przyszła spóźniona, pogroziła palcem przymrozków już mało spodziewanych. I do tej pory sfochowana, zmienna, niestabilna. Ale i tak ją kocham, choć moja wiosna w tym roku jest inna. Ze stu powodów, i z jednego, najważniejszego.




Myślałam, że się nie da, ale powoli się zmieniam. Uczę się inaczej podchodzić do życia, do świata. I do siebie samej, w końcu. Zdarzenia ostatnich miesięcy przynoszą nieoczekiwane, zadziwiające skutki. Po raz chyba pierwszy w życiu przyjmuję bez buntu i nerwów tę zmienność pogody, długie okresy mokrego zimna przeplatane krótkimi przebłyskami większego ciepła. Jest, jak jest. Ubieram się ciepło, zakładam nawet szalik, kiedy mi zimno o tej 5.30 rano na przystanku. I tylko dreszcze mnie przechodzą, kiedy już w Krakowie około 7.00 widzę dziewczyny w bluzkach bez rękawów, ale im chyba ciepło,  bo jakoś się nie trzęsą;) Wracam z pracy i w autobusie znowu sie ubieram, bo na zwewnątrz było gorąco, a tu wieje z klimy.
Zamieniłam torbę na ramię na plecak. Spory. Bo od wieków ciagle coś wożę, i do pracy, i do domu. Nawet ostatnio sąsiadka żartobliwie zapytała, widząc mnie z tym wypchanym plecakiem maszerującą na przystanek, czy na wycieczkę w góry jadę. No nie, ale tak wygląda. Musiałam z tym plecakiem się przeprosić, bo kręgosłup się zbuntował, że tylko na tym lewym ramieniu wszystko dźwigam, i dał mi nieźle popalić. Już wyglądało na to,  że przez ten bunt nie będzie nic z mojego warzywnika w tym roku i przyjęłam to z godnością;) Po czym okazało się, po różnych dziwnych zbiegach okoliczności i paru dobrym duchom, że owszem, warzywnik jest, do tego większy, niż był wcześniej.
I jest cudownie nieidealnie.


Stare dechy podparte jakimiś kołkami albo cegłami, nie do końca przerobiony kompost. Pomidory na improwizowanym stelażu i sznurkach, za gęsto posadzone dynie i ogórki. Ścieżki czarną włókniną wyłożone, może mało estetyczne i ekologiczne, ale jakie praktyczne!




Koperek zeszłoroczny wśród chwastów nie pozwalających się wyrwać bez tego koperku. Cynie i nagietki, aksamitki i kosmos, maciejka i samosiejka maku, malwy. To wszystko wśród warzyw, bo nie było gdzie posadzić. Ale zachciało mi się choć po trochu wysiać tych kwiatów. Jeszcze małe, ale rosną. Brak wyraźego podziału między moim a cudzym daje piękne zielone tło - bliziutko maliny, daleko drzewa i krzewy. 
Truskawki z odzysku, odmiana, jaka u nas rosła kiedyś, dawno. I tak się przechowała, krzaczek pod jakimś krzewem, zapomniany, drugi, trzeci - to dałam szansę i teraz coraz wiecej ich. Dawać szansę jest fajnie. Miałam cukinie wysiane do pojemników, z jednej ślimak wyżarł cały środek, znawcy orzekli, że do wywalenia, bo już nie odrośnie. Ale dałam szansę, odrosło, i dalej rośnie:)



Cudownie nieidealnie.
Mszyce grasują w najlepsze, mając mrówki za ochroniarzy. Mrówki zlazły się chyba z całej okolicy do mnie, ziemia w warzywniku aż się rusza, tyle ich. Ale i tak wszystko rośnie, zielone i piękne. Nawet te ziemniaki posadzone dla żartu chyba, bo ze skiełkowanych bio kupionych w Biedrze. No, ale rosną, choć parę krzaczków musiałam usunąć, coś chorowały. Nie używam już żadnych chemicznych środków w ogrodzie. Pryskam tylko drożdżami piekarskimi, jak na razie, a mszycom i mrówkom to nie przeszkadza;) Pokrzywy w tle, piękna kępa. W maju robiłam zupę z pokrzyw, kilka razy, bo okazała się bardzo dobra. No więc i te pokrzywy potrzebne.


A powyżej to wcale nie pokrzywy, tylko dzwonki, które wszyscy za pokrzywy biorą;)


Cudownie nieidealnie.
Nie mieć w sobie przymusu, by było skoszone, wyrównane, wysprzątane, zagrabione. Chyba, że się ma akurat na to ochotę. Pozwolić najpierw niezapominajkom, a potem miniaturowym bratkom rozsiewać się w tarasowym żwirze i potem uważnie patrzeć pod nogi, żeby nie zniszczyć tego piękna. Kupić "niechcący" na placu pelargonie i jakieś inne śliczności, których nazwy się już mylą, potem posadzić je w starych doniczkach, nawet plastikowych, choć wolałoby się mieć ceramiczne. 


Zostawić kawał niekoszonej trawy i mieć własną dziką łąkę w miniaturze. Cieszyć się, że młode wróble świergolą w gnieździe pod dachem, kosy biegają po skoszonym w końcu trawniku, wyciągając dżdżownice, a dzikie gołębie zlatują się do oczka wodnego. Przy koszeniu omijać dorodną kwitnącą koniczynę, w której buszują dzikie pszczoły. Zbierać kwiaty czarnego bzu, uważnie sprawdzając, czy nie ma na nich mszyc, potem rozkładać na białym papierze i jeszcze uważniej przetrząsać w poszukiwaniu pajączków i innego "drobiazgu". Zrobić zupełnie nieidealny syrop z tych kwiatów. Ale cudowny, pomimo zbyt dużej ilości cytryn ze skórką i przez to ciut gorzkawego posmaku.


Czasami nawet siąść przy maszynie.



Cudownie nieidealnie.

Uczyć się przyjmować cudownie nieidealny świat z wdzięcznością.
Traktować siebie dobrze.
Świadomie dbać o ciało i duszę. 
Uważnie przypatrywac się swoim myślom i mieć nad nimi kontrolę.
Przestać sluchać radia, oddać telewizor.
Wybierać starannie i rozważnie lektury, filmy, muzykę.
Mówić dobrze o innych, lub nie mówić o nich wcale.

I nawet jeśli na razie nie bardzo to wszystko wychodzi, nie obwiniać się i nie oceniać, bo kiedyś sie uda. Ważne, by próbować, choćby codziennie od nowa.



Szczygiełek za to jest cudem idealnym!

PS dla Lewkonii:

Kochana, możesz wierzyć, lub nie, ale naprawdę nie ściągałam od Ciebie pewnych fragmentów z ostatniego wpisu! :) To naprawdę nie moja wina, że TEŻ mam wróble pod dachem, omijam koniczynę przy koszeniu, a kurdybanek oplata coraz bujniej schody i ganek (tego nie napisałam, ale mogłam spokojnie, bo jak widać,  wszystko się zgadza;)) I jest to, jak dla mnie, cudowne:)