...

czwartek, 24 stycznia 2013

Historie rodzinne - cz.2


-„Paaani, toż to dziś odpust, nikogo nie ma. A kierownik to w ogóle wyjechał na wakacje i jeszcze nie wrócił! Tak samo nauczyciele. Paaaani, a szkoła to w remoncie jest. Jeszcze dużo zostało, bo piętro mają dobudować, teraz to tylko w jednej izbie dzieci się uczą”

Mama oniemiała.

- „Paaaani, ale tu to mieszka niedaleko jedna nauczycielka, to ja pani pokażę i pani pójdzie i wszystkiego się dokładnie dowie!”

Uff… Mama pokierowana odpowiednio – nawet szybko trafiła do tej nauczycielki. Najpierw nadziała się na jej męża, który otworzył jej drzwi, ubrany w same slipy (gorąco było naprawdę...), grzecznie zaprosił do środka, żeby mama zaczekała, bo żona wyszła po pietruszkę do rosołu. Mama jakoś nie skorzystała z zaproszenia, powiedziała, że zaczeka w cieniu na ławeczce;) Po chwili nadeszła nauczycielka, okazała się bardzo sympatyczna. Poczęstowała mamę rosołem i opowiedziała, jak się sprawy mają. A miały się tak:

Szkoła rzeczywiście jest w remoncie. Kierownik z żoną, która też uczy, to bardzo porządni ludzie. A razem z nimi grono pedagogiczne liczy cztery osoby. Mama będzie piąta. W budynku szkolnym rzeczywiście tylko jedna sala nadaje się do użytku. Lekcje odbywają się „po domach”. Jedna klasa u jednej rodziny, druga u innej, kolejna jeszcze u innej. Nauczyciele „przyjezdni” mieszkają „u ludzi”. To znaczy gmina wynajmuje nauczycielowi  pokój u jakichś gospodarzy.

Mama (teraz to już dość przerażona) wysłuchała, zjadła rosół, podziękowała i w lekkim szoku pospieszyła w drogę powrotną (3 km), by zdążyć na autobus a potem na pociąg. W domu przyznała się tylko swojej mamie, jakie głupstwo zrobiła. Babcia była wyrozumiała, ale dziadek to wręcz przeciwnie;) Babcia w końcu przekonała mamę, że dziadkowi trzeba jednak powiedzieć. Przyjął to dokładnie tak, jak się mama spodziewała;) Przez jakiś czas było ciężko, ale w końcu mama uzyskała przebaczenie. Chociaż, kiedy przyjechał z pierzyną i zabłądził w drodze do wynajmowanego przez mamę kąta - powitał swoją córkę słowami, które nie bardzo nadają się do cytowania;)

Mama zamieszkała więc „u ludzi”. Warunki mieszkania i pracy -  jak się łatwo domyślić – mało komfortowe (oględnie mówiąc).   Ale kierownictwo w miarę normalne, nauczyciele w młodzi,  pełni zapału i chęci do wygłupów.


Mama pierwsza od lewej (z konewką) -  z koleżankami z pracy- niby pracowały w ogródku przy szkole;) 

A że najważniejsza jest atmosfera, nie jakieś tam warunki – mama jakoś przełknęła fakt, że szkoła w budowie, lekcje „u ludzi”, wioska naprawdę położona jest na niezłym zadupiu, do najbliższego miasta są dwa kursy PKS, i na dodatek do przystanku trzeba lecieć te 3 kilometry, a zimą to już jest się odciętym od świata na amen. Nauczycieli było mało, bo dziwnym trafem - takich amatorów, jak moja mama, ciężko było znaleźć;) Dlatego wszyscy uczyli wszystkiego i wyrabiali niezłe nadgodziny - prawie bez pomocy dydaktycznych, chyba, że własnoręcznie wykonanych. Cały ten galimatias okazał się dziwnie znośny w obliczu udanego życia towarzyskiego:)



Proszę zwrócić uwagę na wspaniałe tło tego zdjęcia klasowego - tak, chatka strzechą kryta;)

Budowa szkoły w miarę szybko dobrnęła do momentu, kiedy dało się w miarę normalnie prowadzić lekcje, jedynie ubikacje jakoś nie zostały zaplanowane wewnątrz, tylko w postaci murowanych kiosków stanęły za budynkiem szkoły (dacie wiarę, że ja – kończąc tę właśnie podstawówkę w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku, nadal musiałam korzystać z tych reliktów przeszłości?! A w jakim one wówczas były stanie…. Temu na pewno już nie dacie wiary, więc lepiej nie będę opisywać)



Jak widać, mama nie musiała się obawiać, że komuś nie spodoba się mini i rozwiany włos;)


Szkoła powoli obrastała w pomoce dydaktyczne, kurz na wysokim suficie oraz podobizny osób zasłużonych dla kultury, nauki i partii; zmieniali się nauczyciele, powiększało się grono pedagogiczne, zmieniało się kierownictwo. Mama razem z paroma jeszcze nauczycielkami i nauczycielami nie zamierzała zmieniać miejsca pracy, choć nadal pomieszkiwała kątem „u ludzi”, zaczęła też studia na UJ. W tak zwanym międzyczasie poznała tatę:) A w jakich okolicznościach?


cdn.



17 komentarzy:

  1. O rany KOCHANA toż ja nie zasnę teraz!
    Przez te wyjazdy ominęłam początek ale biegiem nadrabiam!!!
    A tak Was ściskam kochane.... niedaleko, oj niedaleko... te jabłuszko...

    OdpowiedzUsuń
  2. Swietny tekst...juz mi sie marzy ksiazka o takiej wlasnie zawartosci, czytana do poduszki :) Pozdrawiam cieplo!

    OdpowiedzUsuń
  3. Trudno wytrzymać...prosimy o szybka kontynuację.

    OdpowiedzUsuń
  4. o rany, arcyciekawe, czytam i zanurzam się w przeszłości niczym w bajce- chcę jeeeszczeeee!!!:)
    ada

    OdpowiedzUsuń
  5. piękne... masz dar słowa i opowiadania...czekam na cd!!!!:)

    OdpowiedzUsuń
  6. piękne... masz dar słowa i opowiadania...czekam na cd!!!!:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Historia Twojej mamy jako żywo przypomina historie moich rodziców (tez nauczycieli). Był "przydział pracy" po SN, była wiejska szkółka z budynkiem sporym wprawdzie, bo i mieszkanka dla nauczycielek w nim były, ale wygody i wygódki typowe dla tamtych czasów. Było też spotkanie młodej nauczycielki z młodym nauczycielem i ciąg dalszy, którego jestem jednym z owoców. Dlatego z wielką ciekawością czekam na ciąg dalszy Twojej opowieści. I poproszę duuuuuużo zdjęć. Buziaku.

    OdpowiedzUsuń
  8. Jak o siłaczkach mowa - zamieniam się w słuch :))))taki zew krwi :))) I moja rodzicielka nosiła mini i długie czarne włosy,ale jakoś szczęśliwie w jej szkole nikt nie robił jej uwag na ten temat, bo i u nas wokół pełno takich prowincjonalnych szkółek, gdzie mogłaby karnie wylądować :))) . Przepracowała w szkole prawie cały siermiężny czas PRL-u :)))Świetna seria, kusi mnie myśl o podobnych historyjkach rodzinnych, tylko wciąż brak czasu i odwagi :)))
    Pozdrawiam cieplutko :)))

    OdpowiedzUsuń
  9. I co z tym tata, ja zapytywam? :))
    (Malzonek nie ma w laptopie polskich znakow, choc uparcie twierdzi, ze ma!)

    OdpowiedzUsuń
  10. Z zapartym tchem przeczytałam obie części, Sunsette, co dalej, co dalej ...

    i jakże mi to przypomina dzieje mojej rodziny, hehe i wychodek miałyśmy przy szkole podobny:)

    Zdjęcie mamy z konewką - prześliczne, Twoja opracowanie dodaje mu niesamowitego uroku

    OdpowiedzUsuń
  11. Sunsette, zaczytałam się w historii Twojej mamy...będzie więcej, cd?. Pozdrawiam.
    Miło u Ciebie:))

    OdpowiedzUsuń
  12. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  13. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  14. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń