-„Paaani, toż to dziś odpust,
nikogo nie ma. A kierownik to w ogóle wyjechał na wakacje i jeszcze nie wrócił!
Tak samo nauczyciele. Paaaani, a szkoła to w remoncie jest. Jeszcze dużo
zostało, bo piętro mają dobudować, teraz to tylko w jednej izbie dzieci się
uczą”
Mama oniemiała.
- „Paaaani, ale tu to mieszka
niedaleko jedna nauczycielka, to ja pani pokażę i pani pójdzie i wszystkiego
się dokładnie dowie!”
Uff… Mama pokierowana odpowiednio
– nawet szybko trafiła do tej nauczycielki. Najpierw nadziała się na jej męża,
który otworzył jej drzwi, ubrany w same slipy (gorąco było naprawdę...),
grzecznie zaprosił do środka, żeby mama zaczekała, bo żona wyszła po pietruszkę
do rosołu. Mama jakoś nie skorzystała z zaproszenia, powiedziała, że zaczeka w
cieniu na ławeczce;) Po chwili nadeszła nauczycielka, okazała się bardzo
sympatyczna. Poczęstowała mamę rosołem i opowiedziała, jak się sprawy mają. A
miały się tak:
Szkoła rzeczywiście jest w
remoncie. Kierownik z żoną, która też uczy, to bardzo porządni ludzie. A razem
z nimi grono pedagogiczne liczy cztery osoby. Mama będzie piąta. W budynku
szkolnym rzeczywiście tylko jedna sala nadaje się do użytku. Lekcje odbywają
się „po domach”. Jedna klasa u jednej rodziny, druga u innej, kolejna jeszcze u
innej. Nauczyciele „przyjezdni” mieszkają „u ludzi”. To znaczy gmina wynajmuje
nauczycielowi pokój u jakichś
gospodarzy.
Mama (teraz to już dość przerażona) wysłuchała, zjadła rosół, podziękowała i w lekkim szoku pospieszyła w drogę powrotną (3 km), by zdążyć na autobus a potem na pociąg. W domu przyznała się tylko swojej mamie, jakie głupstwo zrobiła. Babcia była wyrozumiała, ale dziadek to wręcz przeciwnie;) Babcia w końcu przekonała mamę, że dziadkowi trzeba jednak powiedzieć. Przyjął to dokładnie tak, jak się mama spodziewała;) Przez jakiś czas było ciężko, ale w końcu mama uzyskała przebaczenie. Chociaż, kiedy przyjechał z pierzyną i zabłądził w drodze do wynajmowanego przez mamę kąta - powitał swoją córkę słowami, które nie bardzo nadają się do cytowania;)
Mama (teraz to już dość przerażona) wysłuchała, zjadła rosół, podziękowała i w lekkim szoku pospieszyła w drogę powrotną (3 km), by zdążyć na autobus a potem na pociąg. W domu przyznała się tylko swojej mamie, jakie głupstwo zrobiła. Babcia była wyrozumiała, ale dziadek to wręcz przeciwnie;) Babcia w końcu przekonała mamę, że dziadkowi trzeba jednak powiedzieć. Przyjął to dokładnie tak, jak się mama spodziewała;) Przez jakiś czas było ciężko, ale w końcu mama uzyskała przebaczenie. Chociaż, kiedy przyjechał z pierzyną i zabłądził w drodze do wynajmowanego przez mamę kąta - powitał swoją córkę słowami, które nie bardzo nadają się do cytowania;)
Mama zamieszkała więc „u ludzi”.
Warunki mieszkania i pracy - jak się
łatwo domyślić – mało komfortowe (oględnie mówiąc). Ale kierownictwo w miarę normalne, nauczyciele w
młodzi, pełni zapału i chęci
do wygłupów.
Mama pierwsza od lewej (z konewką) - z koleżankami z pracy- niby pracowały w ogródku przy szkole;)
A że najważniejsza jest atmosfera, nie
jakieś tam warunki – mama jakoś przełknęła fakt, że szkoła w budowie, lekcje „u
ludzi”, wioska naprawdę położona jest na niezłym zadupiu, do najbliższego miasta
są dwa kursy PKS, i na dodatek do przystanku trzeba lecieć te 3 kilometry, a
zimą to już jest się odciętym od świata na amen. Nauczycieli było mało, bo dziwnym trafem -
takich amatorów, jak moja mama, ciężko było znaleźć;) Dlatego wszyscy uczyli
wszystkiego i wyrabiali niezłe nadgodziny - prawie bez pomocy dydaktycznych,
chyba, że własnoręcznie wykonanych. Cały ten galimatias okazał
się dziwnie znośny w obliczu udanego życia towarzyskiego:)
Proszę zwrócić uwagę na wspaniałe tło tego zdjęcia klasowego - tak, chatka strzechą kryta;)
Budowa szkoły w miarę szybko dobrnęła do momentu, kiedy dało się w miarę normalnie prowadzić lekcje,
jedynie ubikacje jakoś nie zostały zaplanowane wewnątrz, tylko w postaci
murowanych kiosków stanęły za budynkiem szkoły (dacie wiarę, że ja – kończąc tę
właśnie podstawówkę w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku, nadal musiałam
korzystać z tych reliktów przeszłości?! A w jakim one wówczas były stanie….
Temu na pewno już nie dacie wiary, więc lepiej nie będę opisywać)
Jak widać, mama nie musiała się obawiać, że komuś nie spodoba się mini i rozwiany włos;)
Szkoła powoli obrastała w pomoce
dydaktyczne, kurz na wysokim suficie oraz podobizny osób zasłużonych dla
kultury, nauki i partii; zmieniali się nauczyciele, powiększało się grono pedagogiczne,
zmieniało się kierownictwo. Mama razem z paroma jeszcze nauczycielkami i
nauczycielami nie zamierzała zmieniać miejsca pracy, choć nadal pomieszkiwała
kątem „u ludzi”, zaczęła też studia na UJ. W tak zwanym międzyczasie poznała tatę:) A
w jakich okolicznościach?
cdn.
wciągnęło mnie na amen!:)
OdpowiedzUsuńO rany KOCHANA toż ja nie zasnę teraz!
OdpowiedzUsuńPrzez te wyjazdy ominęłam początek ale biegiem nadrabiam!!!
A tak Was ściskam kochane.... niedaleko, oj niedaleko... te jabłuszko...
w jakich??? :O
OdpowiedzUsuńSwietny tekst...juz mi sie marzy ksiazka o takiej wlasnie zawartosci, czytana do poduszki :) Pozdrawiam cieplo!
OdpowiedzUsuńTrudno wytrzymać...prosimy o szybka kontynuację.
OdpowiedzUsuńo rany, arcyciekawe, czytam i zanurzam się w przeszłości niczym w bajce- chcę jeeeszczeeee!!!:)
OdpowiedzUsuńada
No i co dalej???
OdpowiedzUsuńpiękne... masz dar słowa i opowiadania...czekam na cd!!!!:)
OdpowiedzUsuńpiękne... masz dar słowa i opowiadania...czekam na cd!!!!:)
OdpowiedzUsuńHistoria Twojej mamy jako żywo przypomina historie moich rodziców (tez nauczycieli). Był "przydział pracy" po SN, była wiejska szkółka z budynkiem sporym wprawdzie, bo i mieszkanka dla nauczycielek w nim były, ale wygody i wygódki typowe dla tamtych czasów. Było też spotkanie młodej nauczycielki z młodym nauczycielem i ciąg dalszy, którego jestem jednym z owoców. Dlatego z wielką ciekawością czekam na ciąg dalszy Twojej opowieści. I poproszę duuuuuużo zdjęć. Buziaku.
OdpowiedzUsuńJak o siłaczkach mowa - zamieniam się w słuch :))))taki zew krwi :))) I moja rodzicielka nosiła mini i długie czarne włosy,ale jakoś szczęśliwie w jej szkole nikt nie robił jej uwag na ten temat, bo i u nas wokół pełno takich prowincjonalnych szkółek, gdzie mogłaby karnie wylądować :))) . Przepracowała w szkole prawie cały siermiężny czas PRL-u :)))Świetna seria, kusi mnie myśl o podobnych historyjkach rodzinnych, tylko wciąż brak czasu i odwagi :)))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko :)))
I co z tym tata, ja zapytywam? :))
OdpowiedzUsuń(Malzonek nie ma w laptopie polskich znakow, choc uparcie twierdzi, ze ma!)
Z zapartym tchem przeczytałam obie części, Sunsette, co dalej, co dalej ...
OdpowiedzUsuńi jakże mi to przypomina dzieje mojej rodziny, hehe i wychodek miałyśmy przy szkole podobny:)
Zdjęcie mamy z konewką - prześliczne, Twoja opracowanie dodaje mu niesamowitego uroku
Sunsette, zaczytałam się w historii Twojej mamy...będzie więcej, cd?. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńMiło u Ciebie:))
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń