Nasz internat sąsiadował z jeszcze z trzema takimi
przybytkami, w tym dwoma męskimi, i jednym całkowicie żeńskim. W jednym z
internatów był punkt pielęgniarski z możliwością uzyskania zwolnienia z lekcji
z powodów zdrowotnych (co było szczególnie istotne w przypadku braku chęci
uczestnictwa w klasówce lub odpytywaniu;))
Mieliśmy jedną, zbiorczą stołówkę w osobnym budynku, więc
posiłki były okazją do towarzyskich spotkań. Okazywało się to wielce przydatne,
kiedy chciało się „przypadkiem” zobaczyć podobającą się aktualnie osobę płci
przeciwnej;) Na stołówce wiła się długa kolejka do lady, za którą rezydowały
panie pobierające bloczki i wydające dania. W kuchni królowała główna kucharka,
zwana - jakże wdzięcznie - Żanuarią (kto
nie oglądał „Niewolnicy Isaury?;))
ponadto często pod jej okiem wprawiały się
w swoim zawodzie praktykantki ze szkoły gastronomicznej. Jedzenie było –
delikatnie mówiąc – mało atrakcyjne, szczególnie obiady mięsne, wśród których
dominowały twarde wołowe „podeszwy” albo obrośnięte w tłuszcz kawałki gotowanej
wieprzowiny, tudzież potrawka z kurczaka w smaku bez smaku;). Na śniadania i
kolacje podawano przeważnie jakiś ser żółty lub biały, odrobinę dżemu i
kawalątek masła, czasami kiełbasę parówkową lub jakieś wędliny typu mielonki,
były też zupy mleczne. Chleba zawsze było pod dostatkiem, a rano, jeśli się
było wystarczająco szybkim, można było się załapać na bułki. Z owoców dostępne
były jabłka, dodawane zazwyczaj do śniadania.
Apetyt wszystkim dopisywał, jak to bywa w tym wieku, więc zjadało się
wszystko i jeszcze robiło kanapki do szkoły!
Początkowo wszystkie karnie biegałyśmy na śniadanie wcześnie
rano - nawet kiedy zaczynało się później lekcje. W kolejnych latach wyglądało
to tak, że jedna lub dwie osoby szły na stołówkę i przynosiły śniadania
śpiącym, a wychowawcy patrzyli już na to bardziej pobłażliwie:) Oczywiście
wszystkie przywoziłyśmy wałówki z domu. Nie zliczę, ile smalcu z cebulką
pochłonęłyśmy przez te 4 lata;). Nikt wtedy nie przypuszczał, jak popularne i
znaczące stanie się później hasło „słoiki”;) My dźwigałyśmy z domów głównie
dżemy i ten smalczyk, poza tym jeszcze np. jajka, czy cebulę. Chleb brało się
do pokoju na zapas, albo dokupowało, bo stołówkowe jedzenie absolutnie nam nie
wystarczało. Kolacje na stołówce wydawano od 18.00, a my około 20.00 robiłyśmy
się znowu głodne! Wyciągało się więc maszynkę elektryczną i smażyło górę
jajecznicy na kiełbasie i cebuli, smarowało kromki pasztetem podlaskim czy paprykarzem szczecińskim kupowanym w osiedlowym sklepie. To był czas przemian,
sklepy stawały się coraz lepiej zaopatrzone, pojawiały się nowe produkty –
smakowe jogurty, serki, konserwy, no i słodycze, w tym moja wielka słabość –
wafelki „Elitessa”;)
Nieraz i między obiadem a kolacją trzeba było coś przekąsić,
często leciało się wtedy do pobliskiej cukierni po drożdżówki i kremówki lub
pyszne kruche babeczki z kremem budyniowym, zbierając jeszcze po drodze
zamówienia od zaprzyjaźnionych dziewczyn. Wodę na herbatę czy kawę gotowało się
w szklankach za pomocą grzałki, bo czajników elektrycznych nie było (w zasadzie
w pokojach nie wolno było używać maszynek elektrycznych i grzałek, ale przymykano
na to oko).
Nasze sprzęty elektryczne wyglądały mniej więcej tak:
Od 16.00 do 18.00 obowiązywał czas zwany „nauką własną”,
niechętnie wtedy zezwalano na opuszczanie internatu, a jeśli ktoś chciał lub
musiał, trzeba było się zwolnić u wychowawcy, podając cel i miejsce, z wpisem
do specjalnego zeszytu. Na każdym piętrze była sala przeznaczona do nauki, ze
stolikami i krzesłami, czasami rzeczywiście się z niej korzystało, kiedy
potrzebowało się ciszy i spokoju, lub lubiło wkuwać na głos;)
W internacie była również niewielka świetlica z podwyższoną
sceną i pianinem – użytkowanym przez jednego chłopaka, który cos tam potrafił
brzdąkać, oraz z telewizorem, użytkowanym znacznie częściej.
Utkwił mi w pamięci pewien wieczór z „Miasteczkiem Twin
Peaks”, i nie wiem, czy dobrze kojarzę, ale ten niesamowity serial leciał chyba
w piątki, a ja w piątki zazwyczaj jechałam do domu. Może więc wtedy zostałam na
weekend w internacie, a może jednak serial emitowany był w innym dniu tygodnia?
W każdym razie wiele z dziewczyn kochało się w agencie Cooperze;)
Pamiętam też podobną atmosferę, kiedy oglądaliśmy „Milczenie
owiec” - chyba z kasety wideo.
Jeśli już jesteśmy przy filmach, to nie mogę nie wspomnieć o
„Dirty Dancing”, na którym byłyśmy w kinie (film był już chyba dość długo grany
w Polsce, ale ja oglądałam go w czasach internatowych). Patrick Swayze był
drugą, obok Dietera Bohlena, miłością Kasi;)
Kasety z muzyką z „Dirty Dancing” i „Miasteczka Twin Peaks” chodziły
u nas na okrągło, uczyłyśmy się też tańczyć Mambo;)
Słuchałyśmy często SDM, Kaczmarskiego, czy Grechuty i
muzyki popularnej, np. Roxette, Michaela Georga, Madonny, czy bardziej na
rockowo – ale w wersji raczej lekkiej - Guns N' Roses, Mr Big, czy Metallica, albo
Lady Punk. Na koncercie SDM byłam właśnie w tamtych czasach, razem z Krysią, nigdy już potem. A było pięknie.
W internacie funkcjonowało coś zwanego radiolą, w każdym
pokoju był na ścianie głośnik. Czasami przekazywane były w ten sposób
komunikaty wychowawców, a dość nieregularnie, ale za to z zacięciem, nadawał
jeden z chłopaków – w ten sposób osłuchałam się z muzyką bardziej ambitną, typu
Pink Floyd na przykład.
W tym naszym zagłębiu internatowym często organizowane były
dyskoteki, na które chodziłam rzadko, jako typowa dzikuska;) A kiedy już poszłam,
to czułam się tam fatalnie i oczywiście podpierałam ściany w czasie „wolnych”
kawałków. Moje koleżanki za to tańczyły
bez wytchnienia, szczególnie Krysia i Alina – umiały to robić świetnie, ja
natomiast nigdy nie nauczyłam się dobrze tańczyć, bo przy dość dobrym słuchu
muzycznym mam jakieś dziwne zaburzenia poczucia rytmu podczas ruchu, co mnie peszyło i peszy
do dziś.
Krysia i Alina miały starszego brata Andrzeja, który wcześniej
zadomowił się w internacie. Kiedy więc dziewczyny dołączyły, do naszego pokoju wędrowały
pielgrzymki kolegów Andrzeja, żeby „się zapoznać” i było bardzo zabawnie;)
Kiedy przychodziła wiosna, często chodziłyśmy na spacery nad
pobliski Zalew, albo na lody na B1 - miejsce blisko Placu Centralnego, lub też
do koktajlbaru właśnie przy Placu Centralnym, gdzie mieli pyszne desery w
pucharkach.
W czasie moich pierwszych lat szkoły średniej nauka religii
odbywała się przy kościołach, mieszkańcy internatów – jeśli chcieli – mogli korzystać
z takich spotkań w najbliższym kościele na Szklanych Domach, a właściwie
jeszcze w kaplicy, bo kościół był w budowie. Do dziś pamiętam te lekcje ze względu
na Ojca Bernarda, który nauczył nas czytać Biblię, dyskutować na tematy
biblijne, łączyć je z tematyką historyczną i przy tym potrafił traktować nas
poważnie, jak ludzi myślących, a nie maluczkich wymagających głównie pouczania.
Wtedy zbliżyłam się do Kościoła. W czwartki o 19.00 odbywała się msza dla
młodzieży – Wieczernik – odprawiał ją właśnie Ojciec Bernard. Grała schola,
było podniośle i inaczej niż zwykle, co nas oczywiście bardzo pociągało.
Chodziłyśmy na Wieczernik aż do końca liceum.
Cdn.
Z niecierpliwością zaglądałam tu oczekując na ciąg dalszy opowieści i ... gdy w końcu doczekałam się, przeczytałam jednym tchem nie pozostawiając komentarza. Dziś przychodzę to naprawić. A. czy Ty przypadkiem nie jesteś moja bliźniaczką, hehhe, a może w tamtym czasie wszystkie miałyśmy podobne dzieciństwa, młodość?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i ....
z niecierpliwością zaglądam po więcej:) i może jakiś królik - tilda pokaże się?
Chyba jednak nie wszystkie miałyśmy podobnie, wolę wersję z bliźniaczką;)
OdpowiedzUsuńSzyje się coś tam, pewnie wkrótce się pokaże na blogu, pozdrawiam cieplutko i wiosennie:)
zaczynam żałować, że nie mieszkałam w internacie i to te kilka lat wcześniej:) Słyszałam z maminych opowiadań bo ona tak sobie mieszkała choć wcale bardzo daleko do domu nie miała:) Chyba chciała zaznać tego internatowego życia:)
OdpowiedzUsuńAle dyskoteki na sali gimnastycznej pamiętam i to była również moja zmora- tany w kółku albo siedzenie w szatni i "poprawianie się" xD
ehh to były czasy:)
ach ten dirty dancing na zawsze zagościł mi w serduchu. Oglądałam setki razy, znałam na pamięć chyba każdą kwestię w czasach dawnych, nastoletnich. A i teraz badzo miło wspominam
OdpowiedzUsuń