...czyli koniec z chlebusiem?
Tak, tak... Nie myślałam, że to mnie kiedyś spotka. Rozstanie z najulubieńszym jedzeniem - żegnaj chlebie z masłem. Cóż, nie powiem, że to było łatwe. Piekłam swój, orkiszowy, na zakwasie. Pyszny był. Nieraz o tym pisałam, pokazywałam.
Ale zaczęło się od innych zmian.
Już jakiś czas przed zdiagnozowaniem hashimoto zaczęłam bardziej zwracać uwagę na to, co jem - akurat wtedy trafiłam na książkę "Zamień chemię na jedzenie" Julity Bator, tam jest masę porad, czego unikać, więc wyszukiwałam produkty o sensownym składzie, bez szkodliwych składników. Czytanie składu weszło mi w nawyk, nauczyłam się nie kupować niczego bez analizy etykiety. Po diagnozie rzuciłam się oczywiście w odmęty sieci, wtedy dopiero tak naprawdę dowiedziałam się, jakie mogą być objawy hashimoto, że jest to choroba rzutująca na funkcjonowanie całego organizmu, wcale nie taka prosta w leczeniu - a w zasadzie nie dająca się wyleczyć. Endokrynolog zaraz na wstępie zapytała mnie, jak sobie radzę ze stresem. Bo stres ma duży wpływ na rozwój tej choroby. A ja niestety ze stresem radzę sobie dość słabo... Zleciła mi badanie poziomu witaminy D - miałam sporo poniżej normy, więc od razu suplementacja. Miałam podwyższone przeciwciała, silną anemię, poziom żelaza tragiczny. Ciągle chciało mi się spać, zapominałam, co miałam zrobić, ciągle czegoś szukałam, bo zapominałam, gdzie odłożyłam, w pracy mieli ze mnie ubaw niezły. Okazuje się, że problemy z tarczycą mogą dawać takie objawy. Czytałam, czytałam i zaczęłam się trochę przerażać, bo wychodziło na to, że będę musiała mocno zmnienić swoje zwyczaje żywieniowe. Wszyscy trąbili o glutenie, mleku, psiankowatych, a w dalszej kolejności nawet o kaszach, strączkach, nasionach - wszystko szkodzi tarczycy! Ja na początek postanowiłam odstawić gluten (czywiście nie stosuję ścisłej diety bezglutenowej, jak przy celiakii, kupuję produkty mogące zawierać śladowe ilości glutenu). Mając w pamięci wspomnianą książkę, nie odważyłam się na kupowanie chlebów bezglutenowych, bo skład mają dość przerażający. Nie wiedziałam, jak dam radę bez chleba, szukałam więc przepisu na jakiś bez glutenu, w końcu trafiłam na chleb z kaszy gryczanej. Tylko niepalona kasza, woda i sól - bardzo prosty przepis, a chleb jest całkiem dobry, jesli komuś nie przeszkadza ten charakterystyczny posmak gryki. Nie piekę go zbyt często, ale jest to jakaś alternatywa.
No, ale przecież i tak nie samym chlebem człowiek żyje;) Zaczęłam jeść więcej kasz (gryczana, jaglana), qinoa - w połączeniu z sałatą, gotowanymi lub pieczonymi warzywami, do tego pestki z dyni, przyprawy. Fasolka. Ciecierzyca. Soczewica. Dużo warzyw. Zupy - najczęściej kremy warzywne, z batatem, marchewką, dynią, cukinią. W internecie jest masa przepisów. Na poczatku szukałam, teraz raczej improwizuję sama.
Codziennie sok z marchewki. No i owoce - rożne. Płatki owsiane bezglutenowe. Naleśniki z kaszy gryczanej, z mąki z ciecierzycy. Wiejskie jajka. Mięsa nie lubię. Nie smażę na tłuszczu, w ogóle mało smażę, czasami robię placki warzywne na patelni ceramicznej. Tłuszczu dodanego jem niewiele, podduszam do zup cebulę lub pora na maśle klarowanym, albo na oleju kokosowym. Ale jem orzechy, a czasem awokado (nie przepadam, choc zdrowe bardzo). Mam za to słabość do tahini... No, ale to źródło wapnia, więc się rozgrzeszam;)
Przestałam jeść produkty mleczne. O czasu do czasu robię mleko migdałowe. Można z nim robić koktajle -dzisiaj z truskawkami akurat - pyszny:)
Odstawiłam cukier. Nie znaczy to, że w ogóle nie słodzę. Nie używam cukru, zamiast niego mam miód, syrop klonowy, daktyle, rodzynki. Banany są bardzo słodkie - te dojrzałe, z kropeczkami, zmiksowane z zieleniną, to mój ulubiony deser. A jak je zamrozić, a potem zmiksować np. z mrożoną porzeczką - ma się cudne lody.
Po kilku miesiącach od wprowadzenia tych wszystkich zmian zrobiłam ponowne badanie przeciwciał, okazało się, że spadły do niskiej normy, podobnie jak tsh i reszta tarczycowych. Cukier i insulina też się ustabilizowały. Chyba więc taka dieta działa. No i skutek uboczny - w ciągu roku zrzuciłam prawie 10 kg - bezboleśnie. Więcej już nie chudnę. Ciągle walczę ze skłonnością do anemii, ale jest lepiej. Letnie miesiące są fajne - własne truskawki, porzeczki, maliny. Mrożę, co się da. Mam swoje warzywa - dynie, cukinie, jarmuż, szpinak, sałaty, korzeniowe, cebulę, pomidory. Cukinia świetnie się mrozi, a dynia przechowuje. Zapasy więc się robią:)
Zupy i lody bananowe miksuję zwykłym blenderem ręcznym. Mleko migdałowe robię w kielichowym, dużym, z opcją kruszenia lodu. A do zielonych szejków i smoothies mam taki sprzęt z Lidla - Silver Crest:
Jest świetny, miksuje do aksamitnej konsystencji. Ma 2 pojemniki (tu wiekszy). Ma też drugie ostrze do mielenia sypkich produktów, robię tak np. makę owsianą z płatków. Szybko się myje, wolę go od kielichowego.
Ostatnio dość często używam maki kasztanowej (jest niestety dość droga), świetnej do omletoplacków na słodko, mieszam ją właśnie z mąką owsianą, do tego jajko, trochę wody, odrobina soli, sody oczyszczonej i smażę na patelni ceramicznej bez tłuszczu. Potem można polać musem owocowym, posypać kruszonym, surowym kakao - mmmm... Pyszna słabostka;) Ze słabostek zostawiłam też sobie kawę;)
Nie piję herbaty, tylko wodę. Pyszny jest sok marchewkowo - selerowy marki Cymes, świeżo wyciskany, niepasteryzowany (kupuję w Biedronce;)) A gdy jestem w Lidlu, to zawsze skuszę się na sok ananasowy, świeży, jednodniowy.
Robię też zakupy bio produktów w Rossmanie (mają świetne spożywcze, ale też i kosmetyki).
Zmiany w odżywianiu podobno powodują też zmiany w światopoglądzie, myśleniu i w ogóle podejściu do życia;) Coś w tym jest, bo i u mnie chyba tak to podziałało:) Wiedziałam z resztą, że muszę sobie wiele rzeczy w glowie poprzestawiać, zacząć w końcu skutecznie radzić sobie ze stresem - bo bez tego nawet dieta i leki nic nie pomogą!
Pozdrawiam i do nastepnego:)
Gratuluję od-wagi :)
OdpowiedzUsuńZainteresowała mnie ta mrożona cukinia. Próbowałaś już wcześniej? I na co taka cukinia się nadaje? Czy jest podobnie jak z dynią mrożoną?
Uściski
Cukinię mroziłam w zeszłym roku - surową, pokrojoną w kostkę. Robię z niej głównie zupy - kremy, miksuję jak dynię. Ale można robić coś w rodzaju leczo, ona jest bardziej ciapkowata, niż dynia, ale całkiem niezła. Dynię też mrożę na surowo, pokrojoną w kostkę. Tak szybciej i łatwiej. Pozdrawiam!
UsuńAga, jejku, jak dobrze Cie słyszeć:))) Czytać raczej:) Całkiem niedawno rozmawiałam o Tobie(tak, o TOBIE) z koleżanką, której jakiś czas temu podrzuciłam Twojego bloga. I martwiłam się szczerze, a nawet miałam pisać maila, ale bałam się,że usłyszę coś złego. Lub że wcale...Myślałam czasem też o tym, jak ciężko Ci w pracy, że taka ekstremalnie stresogenna moze mieć wpływ na Twoje dołki, o których coś tam wiedziałam, sama też kiedyś podzieliłaś się na blogu spostrzeżeniami z pracy z Twoimi podopiecznymi, i potwierdzam Twą ostatnią myśl,że zmaina trybu zycia wiele w głowie przestawai. Że choroba może sama w sobie jest zła, ale gdy ją postanawiamy zmóc, otwierają się nami w głowie klapki, drzwiczki i możliwości, z których nie zdawaliśmy sobie sprawy. Jeśli oczywiście walczymy:) I cieszę się bardzo,że tak systematycznie i po całości podeszłaś do problemu, że odzyskałaś energię,że poprawia Ci się samopoczucie i że jesteś po prostu DZIELNA:)Wierzyłam,że się tu pojawisz i czekałam :) nie do wiary,że aż rok! A poza tym podziwiam twą wytrwałość w przestawianiu się na inne żywienie, determinację i konsekwencję. Ja mam wyniki TSH w normie, ale wahania nastroju, senność i waga wciąż szybujaca w górę , oraz inne zawroty i kołatania wskazywały na chorobe tarczycy. Tymczasem nic tam złego prócz drobnych guzków nie ma. Może powinnam zmienić lekarza? W ogóle zacząć dbać o siebie bardziej? Ciężko się zmienia dietę, gdy trzeba wykarmić stadko, ale spróbuję od ograniczenia ilościowego:) Tyle mogę, a warzywka też z ogródka są, więc (po urlopach wszelkich akurat) przystepuje do zmian:))) Co sobie już od dawna obiecuję. No dobrze, czekam zatem na wesołe wieści, szyciowe doświadczenia i PRZEPISY:)))BUZIAKI OGROMNE:)))
OdpowiedzUsuńO, jak miło taki komentarz przeczytać:) Że Ktoś o mnie pamięta, co więcej - martwi się! Kochana, ten rok jakoś tak szybko zleciał, wiele razy myślałam, żeby coś na blogu napisać, ale nie miałam natchnienia, a że staram się funkcjonować bez dawnej "napinki", to i do tego się nie chciałam zmuszać;) Jak widać - wszystko w swoim czasie. Z tą dzielnością, to bym nie przesadzała, ja po prostu mam tę cechę charakteru, że potrafię wytrwać w postanowieniach, chyba mam dość silną wolę, szczególnie, kiedy widzę w czymś sens;) Z tym tsh to nie do końca tak jest, jak się wydaje, ono nie powinno przekraczać 2 (przy zakresie referencyjnym 0,270 - 4,200), te guzki swiadczą, że coś nie jest w porządku. Badałaś sobie poziom wit. D? Jeśli nie, to warto zbadać i na pewno suplementować od października do kwietnia przynajmniej, a jeśli będzie poniżej normy, albo niska norma, to trzeba dojść przynajmniej do połowy normy. Cukier, insulinę na czczo zbadać. A w ogóle, to i tak warto zastanowić się nad tym, co się je:))
UsuńZ przepisami to u mnie jest jedna wielka improwizacja, ale może coś będę zamieszczać, przynajmniej jeśli coś uznam za wyjątkowo udane;)
Ściskam:)))
z tego wpisu emanuje coś niezwykłego. widać, że to nie tylko przymus, ale też Twoja pasja. tak, tak, musiała się zrodzić z tego pasja... aż chce się spróbować przewrócić swoje nawyki żywieniowe o 180 stopni, żeby też mieć taką energię ;-)
OdpowiedzUsuńMasz chyba trochę racji, bo to nie jest jakaś chwilowa zachcianka, to przeszło już w całkowitą zmianę stylu życia. Tak się dzieje, kiedy widać efekty, myślę. Pozdrawiam serdecznie:)
UsuńLewkonia już napisała wszystko, co chciałam Ci powiedzieć. To ja się tylko pod tym podpiszę z nadzieją, że nie będzie miała mi za złe :)))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Was obie!
O, byłam najpierw u Ciebie i już wiem, że urlop się udał - super!
OdpowiedzUsuńA Lewkonia znowu wojażuje, ta to ma pomysły;)
Buziaki:)))
witam a jak pieczesz ten chleb z gryki to wylewasz tą piane z fermentacji?
OdpowiedzUsuń