Cudny poranek.
Wstałam o 6.30, co raczej rzadko mi się zdarza w niedzielę.
Wybierałam się do miasta, a bus w niedzielę ode mnie rano to tylko o 5.10. Nie
potrzebowałam aż tak wcześnie jechać, poszłam sobie więc do sąsiedniej miejscowości
na przystanek, bo stamtąd akurat o 7.45 busik miałam. Idę więc asfaltówką wśród
pól, wszędzie już zaorane, dawno po żniwach. Trochę nieużytków z coraz bardziej
złotą nawłocią (tymi „mimozami” jesień się zaczyna?;)) Balon leci sobie w
oddali – w takie dni, jak dzisiejszy, często latają po okolicy. Zawsze sobie
myślę, że chciałbym widzieć, to co jego pasażerowie, ale za żadne skarby nie
odważę się wsiąść;)
Robi się przyjemnie ciepło, a ja maszeruję szybkim krokiem z
górki, żeby zdążyć, bo kontemplując widoczki, trochę zamarudziłam. W busie
praktycznie przez całą drogę słucham jednej piosenki. Niestety, mam już chyba
bzika na jej punkcie. Nowa Anita Lipnicka – „Ptasiek”. Pokochałam od pierwszego
wysłuchania w Trójce. Praktycznie codziennie sobie nucę, bo już znam na pamięć.
Czy pamiętasz jeszcze mnie
Dziewczynę z rzeką w tle…
Ale szybko otrząsam się z tego melancholijnego nastroju, bo
pod słynną Halą Targową czeka już na mnie moja przyjaciółka, która, wiedząc, że
i tak będę w Krakowie, namówiła mnie całkiem znienacka na buszowanie po
giełdzie staroci. I - nie wiadomo kiedy - przelatują nam ponad 3 godziny.
Najczęściej
wymieniamy westchnienia typu: „no faaajne… szkoda, że już nie mam miejsca...”,
"kurcze, że też nie mam samochodu (nie mówiąc o prawie jazdy), do busa nie wezmę", jak również (Ona): „no nie mogę, bo mąż mnie w końcu wyrzuci z domu…”;)))
Pies ma okulary przeciwsłoneczne;)
Wcale
nie obejrzałyśmy wszystkiego! Wychodzimy jednak w końcu całkiem
usatysfakcjonowane, każda z własnymi łupami. Moje wzbudziły lekkie zdziwienie i
rozbawienie u pana sprzedającego. No bo po co babie coś takiego?:
No cóż, mam takie skłonności… No ale przyznajcie - czyż nie są piękne???;)
Dodatkowo, w ostatniej chwili zerkam na stół z książkami i
dziwnym trafem znajduję kilka (6!) Agat Christie do mojej niepełnej jeszcze
kolekcji – a liczy ona już grubo ponad 60 tytułów. W domu zorientowałam się, że
jednak trafił mi się jeden dubel, ale nic to;)))
Dwa kroki od Hali Targowej jest ulica Kopernika. Specyficzna
ulica. I inny świat…
W tych budynkach jest zawsze tak duszno, kiedy się wchodzi.
Niektóre części wyremontowane, inne czekają wciąż na lepsze czasy. Na dachu
lądowisko dla helikopterów, a 2 piętra niżej obskurnie i niemiło. Młodziutka
pani sprzątająca obstrzyżona na rekrucika, wydaje się oschła i gderliwa, ale to
tylko pozory. Nagle toczy się rozmowa o tym, co dawali na otwarciu nowego Lidla
(kiedyś widziałam ją i skojarzyłam, że skądś znam, zdążyłam więc dzień dobry
powiedzieć), i czy ta chusta, co ją mam narzuconą na sukienkę, to na szydełku zrobiona; ona umie, tylko jej
się nie chce robić. Z resztą, ma taką samą, tylko… inną;) Czasami uśmiech
wystarczy, parę słów.
Lekarze. Młoda, bardzo poważna, może smutna nawet, już dr
hab. Kiedy ją widywałam dawniej na korytarzu, myślałam, że… No, szkoda nawet
pisać, jak pozory mylą, kolejna nauczka dla mnie. Cudowny człowiek. Od paru
razy lekarka prowadząca. W podbramkowej sytuacji zadziałała tak, że płakać się
chciało z wdzięczności (całkowite przeciwieństwo kogoś innego). Lekarz
rehabilitacji – kolejna cudowna osoba. Z daleka się uśmiecha, wita (pamięta
imię!), kilka ciepłych słów, od razu jakby mniej boli, sił przybywa. Znowu –
tak niewiele trzeba, tak wiele to daje.
Pielęgniarki zabiegane, jak zwykle. Tu zmienić pampersa, wynieść
kaczkę, tam wziąć pod prysznic kogoś. Kroplówka się kończy. Obiad już jedzie,
tego pana trzeba pokarmić. W kolejnej sali dwóch do karmienia. I jeszcze
następna pani. Nieraz bywa cięższy dzień, coś się komplikuje, opóźnia. Tak było
w piątek.
Czekanie na łóżko - po (planowym) przyjęciu – od 8.30 do 17.00
na korytarzu. Pan będzie na dwójce, jak
pacjent zwolni łóżko, tylko, że po niego ma przyjechać transport medyczny i nie
wiadomo o której, może być i o 19.00. A tu siedzieć się nie da, boli.
Zazwyczaj o 12.00 – 13.00 jest się już na swojej sali, tym razem obiad
jedzony na korytarzu. Panie pielęgniarki
litują się w końcu i wywożą przed 15.00
jakieś zwolnione łóżko z innej
sali na korytarz, szybko zmieniają pościel, można się położyć. No to jeszcze ekg zrobimy. Kurcze, sprzęt nie działa. Przedłużacz chyba
zepsuty. Może w innym gniazdku? O, działa teraz. Tylko elektrody się nie chcą
zassać. Przytrzymuję ręką, już kiedyś było tak samo. Zrobione. A spojrzenie
pielęgniarki bardzo zmęczone. Jest tu od rana, widzę ją cały dzień. Jeszcze
wkłucie, wenflon, żeby od razu kroplówkę podłączyć. Bardzo delikatnie.
Immunoglobuliny płyną. To ja pójdę teraz
na szybkie zakupy, zapomniałam spakować podkoszulków na zmianę, nie wiem, jak
to się stało! Może kupię, żebyś choć jeden miał na razie na zapas. Soki,
kefirki koniecznie. To idę. W korytarzu mijam się jeszcze z panią z rejestracji, idzie
do domu, pamięta mnie już, uśmiecha się i mówi: do jutra! A nie, przecież jutro sobota, to do poniedziałku!
Lecę do Galerii Krakowskiej, kupuję, co
potrzeba, nawet ten podkoszulek (woli podkoszulki, niż piżamy, najlepiej żeby
był z długim rękawem, ale cienki, tylko ten rękaw dość szeroki, bo wszystko
uwiera, nadwrażliwość na dotyk). Wracam, śpi na tym łóżku na korytarzu.
Kroplówka zeszła już. Usnąłem,
wystarczyła godzina i od razu lepiej się czuję.
Czekamy, aż będzie
to wolne miejsce pod dwójką. Rozmowy. Młody chłopak, z 17 lat, może 20, na wózku. Pojechałem na badanie, piętro niżej. Trzeba
się położyć na leżance, ja nie dam rady z wózka się tak wysoko przerzucić. W
domu wszystko na kolanach robię, tak mi najwygodniej i daję radę, tylko muszę
mieć na poziomie wózka. A oni w trzech mnie podnosili i upuścili! Nic mi się
nie stało. (śmieje się) A tłumaczyłem, jak to trzeba zrobić, tylko
nikt nie słucha… Kolega z sali sam jeden mnie podnosi. Do wc, pod prysznic. I
da radę, bo trzeba wiedzieć, jak. Ale trzeba posłuchać, jak tłumaczę… No i nie
zrobili mi tego badania, przyjechałem z powrotem (znowu się śmieje, w ogóle
on cały czas jest uśmiechnięty). Mają w
poniedziałek zrobić, będę tu siedział bezczynnie, masakra, a kolega sobie dziś
wychodzi, samolub jeden (znów śmiech, kolega siedzi z nami, też się
śmieje). Telewizora nawet na monety nie
ma, trzeba jeździć na SOR. Książka? Mam, ale powoli czytam, żeby na dłużej
wystarczyło. A gdzie nasz sąsiad? (pyta kolegę, on zagląda do sali). – jest, jest. Musimy go pilnować, bo ma zaniki pamięci, albo coś w tym stylu, na
razie dochodzi do windy, dalej jeszcze nam nie uciekł – śmieją się.
W końcu o 17.00 na sali, rozpakowuję, układam w szafce
rzeczy. Przywożą kolację.
Kiedy o 18.00 wychodzę, młody na wózku gada z paroma innymi
pacjentami przy głównym wejściu. Uśmiech już z daleka. No właśnie, zaraz na SOR na telewizję idziemy, do widzenia!
Dziś – sala pełna, przy każdym łóżku odwiedzający. Trochę
zamieszania, no i duszno, gorąco. Będzie lało, jak nic. Zaraz obiad, już
słychać wózek na korytarzu. Obiady ostatnio
są dobre, nie przywoź czasem z domu, bo nie dam rady tego przejeść! Ciasto –
tak:) Ulubione, z jabłkiem. Mama specjalnie piekła! Ogórki kiszone też
przywiozłam. Soki kupiłam, ale zapomniałam mineralnej, to polecę. Nie
pamiętam, że barek na dole w niedzielę nieczynny, wracam, wychodzę do kiosku
przy SOR. Zaczyna padać deszcz. Nie zabrałam z domu parasola. Rano było tak
pięknie, mam na sobie cienką sukienkę i tę chustę. Już jesteś? Tak szybko? No niedaleko jest kiosk na szczęście. Wszystko
tam mają, nawet piżamę, jakby ktoś potrzebował;) Kawa? Kawę już piłem, przed
południem sąsiad mi zrobił. Słychać helikopter, będzie lądował, już wiemy, że trzeba szybko pozamykać okna, bo zawsze wpada strasznie dużo śmieci. zamykamy. Za chwilę wchodzi pani sprzątająca. Chwali nas;) No to golenie teraz. I mycie. Plaster
przeciwbólowy pielęgniarka zostawiła, żeby nakleić na plecy po umyciu, wpisuję datę (co 3 dni się zmienia) i
przyklejam. A u nas na wsi dziś dożynki gminne. Opowiadam, jak idą przygotowania (intensywne
od kilku dni), śmiejemy się, bo opisuję dekoracje, które wczoraj już
podglądałam z aparatem.
Fajne, prawda? :)))
No to leć już,
dziecko, bo nie zdążysz. Lecę więc, jeszcze sobie szybkie zakupy zrobię do domu,
bus o 16.00. Swoją drogą, czy ja zawsze muszę tak biegać? Tak wychodzi... Kiedy dobiegam do przystanku, leje już coraz bardziej, zaczyna
wiać i zimno mi w tej sukience podfruwajce. Macham na kierowcę, zatrzymuje mi
się na wprost przystanku, wsiadam i udaje mi się prawie nie zmoknąć. Całą drogę
do domu leje. No to ładne mają dożynki… Szkoda, tak się przygotowywali, a tu
pogoda paskudna się zrobiła. Wysiadam, samochody wzdłuż drogi daleko, ludzie
deszczu się nie boją! Parę namiotów, parasole. Ktoś coś mówi do mikrofonu. Część
oficjalna już była, teraz jakieś konkursy. Dzieci biegają, dziewczyny w wieku okołogimnazjalnym godnie spacerują grupkami z orbitującymi w odpowiedniej odległości grupkami chłopaków w wieku podobnym. Śmiechy, nawoływania. Jest ciepło nadal.
Ale ja nie mam parasola, biegnę więc (znowu!) przez kaluże do domu, dobrze, że mam blisko.
Już po 24.00. Zabawa taneczna na zakończenie imprezy trwa.
Mam otwarte okna, do remizy rzut beretem. Właśnie głos wzmocniony mikrofonem
obwieścił, że bawimy się do białego rana. Och… Nawet po zamknięciu okna słyszę
wyraźnie: „ruda tańczy, jak szaloona”.
Nocka z głowy;)
:))) Na razie tylko szybki uśmiech:)))
OdpowiedzUsuń;))))
UsuńTak jest, ulica Kopernika to inny świat, mikrokosmos.
OdpowiedzUsuńNa widok Twoich zakupów szeroko się usmiechnelam:-) Wręcz zachichotalam. Tylko czemu potem tak smutno mi się zrobiło? Czemu podobne miejsca odwiedzamy?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
Są i będą takie miejsca...
UsuńA uśmiech zawsze wskazany, trzeba szukać do niego powodów:)))
Buziaki
Szpital to jakby osobny świat. Tam wszystko toczy się poza czasem... tym naszym czasem.
OdpowiedzUsuńA pod Hale może tej niedzieli pojadę. Znowu kupię coś niepotrzebnego, czegoś nie kupię a potem będę sobie wyrzucać, że nie wzięłam... zawsze tak mam. Równie mocno cieszę się z nowych nabytków co żałować tych pozostawionych.
A "Ptasiek" ... mam to samo, wciąż nucę.
Ściskam Aguś.
Kilka razy o Tobie myślałam, łażąc po tym targu, pamiętam przecież nasze umawianie;) Wiesz, ja - kiedy czegoś nie kupię - to potem tłumaczę sobie, że tak właśnie miało być, bo na pewno trafię na coś jeszcze lepszego;) I dlatego już nie żałuję, że z czegoś zrezygnowałam.
UsuńBuźka:)
Z tym umawianiem to szkoda gadać ... jakoś łatwiej mi przychodzą spontaniczne wyjścia i przypadkowe spotkania :(( Właśnie sobie uświadomiłam, że z jedną z koleżanek z poprzedniej pracy umówiłam się "że się umówimy" jakoś na początku mojej przygody z tym blogiem, czyli ... sześć lat temu. Ależ wstyd!
UsuńAle może my się jednak jakoś spontanicznie umówimy na buszowanie pod Halą jeszcze w tym roku?
Aguś Kochana, widzę, że blogowo jesteś gdzieś daleko, ale mam nadzieję, że zajrzysz tutaj w wolnej chwili i zobaczysz, że przesyłam Ci najcieplejsze i najszczersze życzenia dobrego roku, pełnego miłości, spełnienia i przede wszystkim spokoju, jakie daje poczucie bycia na właściwej drodze. Mam nadzieję, że ten rok da nam okazje do spotkania. Tego egoistycznie życzę sobie :))). Ściskam mocno. Mirka.
OdpowiedzUsuńWszystkiego, wszystkiego dobrego i zdrowia dużo w tym Nowym Roku. Wracaj do nas, plisss
OdpowiedzUsuń