10 lat temu weszłam po raz pierwszy do pewnej starej kamienicy. Za bramą, na wytartej przez setki kroków posadzce, zobaczyłam napis:
Na kolejnych półpiętrach słońce przeświecało przez niezwykłe okna:
Nie wszyscy pewnie wiedzą, że dzieci, czy osoby dorosłe z głębokim upośledzeniem umysłowym, nawet jeśli mają zajęcia w szkole, to tak naprawdę nie są uczniami. Są „uczestnikami zajęć rewalidacyjno – wychowawczych”. Nie dostają na koniec roku świadectwa, tylko zaświadczenie, że brały udział w zajęciach (zaświadczenie takie opracowują sobie szkoły na własny użytek). W szkole przysługują im 4 godziny zajęć dziennie (20 godzin w tygodniu), a jeśli zajęcia realizowane są w domu - jest to maksymalnie 10 godzin w tygodniu). W niektórych placówkach dodatkowo po tych 4 godzinach są zajęcia świetlicowe i w ten sposób można zostać w szkole trochę dłużej; ukończenie 25 roku życia decyduje o zakończeniu szkoły.
10 lat temu, z duszą na ramieniu, zapukałam do drzwi, za którymi czekał na mnie pewien chłopiec ze swoimi nieco podenerwowanymi rodzicami. Ja też byłam zestresowana. Pierwszy raz miałam prowadzić zajęcia z moim uczniem w jego własnym domu.
D. miał wtedy 15 lat – więc całkiem sporo, a jednak dopiero od roku miał kontakt z nauczycielem. Przez wszystkie wcześniejsze lata poddawany był tylko rehabilitacji w szpitalu i nikt jego rodzicom nie powiedział, że mają prawo do tego, by ich syn z porażeniem mózgowym i głębokim upośledzeniem umysłowym został objęty zajęciami szkolnymi. I nie była to mała wioska, gdzie takie rzeczy się może zdarzają, tylko duże, uniwersyteckie miasto. Rodzice nie pytali, bo nie wiedzieli, dla nich ta sytuacja była i tak bardzo ciężka. Ale lekarze? Rehabilitanci? Cóż, w końcu dzięki innym rodzicom, będącym w podobnej sytuacji, dowiedzieli się o takiej możliwości i D. został objęty indywidualnymi zajęciami rewalidacyjno – wychowawczymi. Po pierwszym roku zajęć pani przychodząca do D. musiała zrezygnować z tej pracy, a zamiast niej – do D. trafiłam ja.
Pracowałam wtedy dopiero 3 lata, do tej pory w internacie i świetlicy. Po tych 3 pierwszych latach pracy – „awansowałam”;) Tak – bo przeszłam z internatu do szkoły. Tak to wtedy wyglądało - jeśli w ogóle dostało się pracę w Ośrodku, to najpierw trafiało się do internatu i świetlicy. W szkole dostałam właśnie zajęcia indywidualne, a pozostałe godziny uzupełniałam w świetlicy.
Pierwsze zajęcia z D. to było oczywiście wzajemne poznawanie się. Luźne zajęcia, na których przekonałam się, że dla D. nie ma życia bez magnetofonu i kaset. Po niedługim czasie przekonałam się też, że pomimo orzeczenia o głębokim upośledzeniu umysłowym, D. jest niezwykle kontaktowym chłopcem, doskonale orientującym się w swoim otoczeniu, uczestniczącym w życiu całej rodziny. Nie chodzi, nie mówi, na wózku siedzi tylko z podparciem, ale swoje przykurczone ręce potrafi świetnie zmobilizować do sięgania po rzeczy, które są mu potrzebne, potrafi posługiwać się magnetofonem, wkładać, wyjmować kasety, przewijać taśmę, przyciszać, pogłaśniać, pogłaśniać, pogłaśniać;))) Okazało się też, że oprócz słuchania muzyki, lubi malować, układać zrobione wspólnie niby –puzzle ze zdjęć, a nade wszystko – rozpracowywać techniczne gadżety w postaci komórek, aparatów fotograficznych, mp-trójek;) Potrafi też wykonywać różne dziwne polecenia i zadania przygotowane przez swoją nauczycielkę, ale nieraz z miną „nie chce mi się strasznie, uff, robię to tylko dla ciebie”;)))
Upływał rok za rokiem, D. miał lepsze i gorsze okresy, lepszy i gorszy stan zdrowia, parę razy był w szpitalu. „Zamęczył” też kilka magnetofonów;) Coraz bardziej zżywaliśmy się ze sobą, a z jego rodzicami połączyła mnie przyjaźń.
Po paru latach przeszłam całkowicie do szkoły i oprócz zajęć z D. prowadziłam technikę i plastykę w różnych klasach i szkołach (w ramach naszego Ośrodka oczywiście). Miałam zajęcia z osobami z upośledzeniem głębokim, znacznym i umiarkowanym – a więc z całym przekrojem uczniów Ośrodka. Tak naprawdę swoją pracę zaczynałam w szkole życia, ale w tym czasie wchodziła reforma oświaty. Nas też objęła – oprócz szkoły podstawowej powstało gimnazjum, a po pewnym czasie - szkoła przysposabiająca do pracy. Pozostały grupy rewalidacyjne, czyli grupy dla dzieci z głębokim upośledzeniem umysłowym oraz internat i świetlica.
Po kolejnych kilku latach dostałam wychowawstwo, które nadal dzieliłam z indywidualnymi zajęciami z D.
Przez jakiś czas zajęcia z D. prowadziłam z moją koleżanką i D. był bardzo zadowolony, bo przychodziły do niego na zmianę 2 panie;) Właśnie wtedy skończył 18 lat i w prezencie od nas, czyli swoich nauczycielek, dostał pierwszy magnetofon z CD. Co to była za radość! Najlepsze było to, że momentalnie nauczył się przełączać funkcje z kaset na płyty i na radio, wkładać płyty – itp.
Tak upływały kolejne lata. A w tym roku D. skończył szkołę. I jest to bardzo smutna sprawa. Bo rodzice są coraz starsi, coraz mniej sprawni. Nie są też zamożni, a raczej żyją na bardzo niskiej stopie. D. wymaga opieki 24 godziny na dobę. Jest karmiony rozdrobnionym pokarmem, pojony łyżeczką, bo nie potrafi pić z kubka, no i korzysta z pampersów – choć sygnalizuje potrzeby fizjologiczne na swój sposób – ale rodzicom po prostu już brakuje sił fizycznych na wysadzanie go do toalety, nie mówiąc o tym, że oboje ze względu na swoje choroby nie powinni w ogóle nic dźwigać. D. jest bardzo lekki, jak na swój wiek, bo waży tylko 38 kg, jest szczuplutki i delikatny, ale codzienne podnoszenie go z lóżka na wózek, z wózka na tapczan (w celu zmiany pampersa), wkładanie i podtrzymywanie w wannie przy myciu, wymaga i tak ogromnego wysiłku. Mieszkanie jest bardzo ciasne, na 2, wysokim piętrze starej kamienicy, nie dostosowane do osoby na wózku. Wychodzenie z domu jest trudne – zjeżdżanie wózkiem po schodach to sport ekstremalny, rodzice w dwójkę ledwie sobie radzą. Niestety nie ma szans na zamianę, choć parter byłby najlepszym rozwiązaniem. A D. kocha wychodzić z domu – czy na zakupy, czy na spacer, czy do lekarza, a nawet – o zgrozo - do dentysty! Dawniej, kiedy rodzice byli młodsi i zdrowsi, a D. mniejszy, jeździli nawet pod namiot każdego lata. Teraz pozostają im krótkie wypady za miasto, ale niestety, nawet te wyjazdy są trudne, bo po prostu brakuje pieniędzy na benzynę i utrzymanie samochodu. Pewna dobra dusza podarowała im niedawno starą przyczepkę kempingową, więc teoretycznie mogliby wyjechać na kilka dni gdzieś dalej ( w ubiegłym roku się udało), ale to też są dodatkowe koszty. Nie wiadomo więc, jak będzie w tym roku. Przyczepka stoi u mnie na działce i czeka na właścicieli.
Kończąc zajęcia z D., zakończyłam też pewien etap w moim życiu, 10 lat to jednak kawał czasu…
Ukończenie szkoły przez D. nie musi oznaczać końca naszej znajomości, trzeba jednak wygospodarować czas na odwiedziny. Dla D. moje codzienne wizyty to był stały punkt, nawet jeśli nie miał wielkiej ochoty na zajęcia, to cieszył się z tego, że ktoś przyszedł, że coś się działo. Teraz będzie trochę inaczej, zaczyna się dla niego nowy etap życia.
A na razie - zaczęły się wakacje (dla mnie zaczną się tak naprawdę od wtorku). Może uda mi się nabrać trochę dystansu do różnych dziwnych wydarzeń tego roku szkolnego.
Na koniec – jeszcze parę zdjęć z mojej codziennej drogi do pracy;)
Mam nadzieję, że ktoś dotrwal do końca:)
Pozdrawiam wakacyjnie:)))
Oczywiście, że ktoś dotrwał do końca, nie było innej możliwości. Choć nic więcej nie napiszę, bo muszę poszukać chusteczki
OdpowiedzUsuńJa wytrwałam i z wielką uwagą przeczytałam. Podziwiam Twoją pracę, nie wiem czy bym umiała pracować z takim dziećmi...trzeba naprawdę wielkiej odwagi i umiejętności!Podziwiam!
OdpowiedzUsuńNiestety w Polsce sytuacja niepełnosprawnych jest bardzo trudna:( Mówi się o tym, słyszy się o tym, ale tak naprawdę tacy ludzie jak Ty wiedzą i znają takie problemy najlepiej.
Czy to miasto na zdjęciach to Kraków?
pozdrawiam serdecznie!
Dotrwałam do końca a teraz muszę pomyśleć...
OdpowiedzUsuńMasz ciekawą, ale i ciężką pracę...I niezwykle skłaniająca do refleksji...
OdpowiedzUsuń10 lat to kawał czasu i zakończenie tego etapu dla Ciebie i jego zapewne będzie trudne. Praca z dziećmi i młodzieżą upośledzoną fizycznie czy psychicznie wymaga wiele wyrozumiałości i psychicznej odwagi, podziwiam... Sama pracowałam indywidualnie przez rok z moim uczniem chorym na nowotwór mózgu, niestety nasze rozstanie było zwłaszcza dla mnie bolesne - nie udało mu się wygrać tej walki... W Twoim przypadku jest inaczej chociaż na niektóre sprawy ciężko jest wpływać i znaleźć własciwą pomoc czasem trudno... życzę satysfakcji w ukoronowaniu Twoich planów co do tego chłopca i życzliwych ludzi niosących pomoc...
OdpowiedzUsuńjestes wielka. poryczalam sie.u nas jest to zupelnie inaczej zorganizowane .ludze glusi,z porazenie mo\gowym i innym schorzeniem sa normalna czescia spoleczenstwa wszedzie windy podjazdy.pielegniarki w domu.nawet na dysco bawia sie na wozkach. wiec rozumem tego chlopca zestalas sie czescia jego zycia.
OdpowiedzUsuńSunsette już mogę coś więcej napisać. To co mnie zabolało tak mocno, to fakt, że rodzina była sama z tym swoim bólem, trudem i tyle lat, można rzec zmarnowanych, choć nie chciałabym tego tak ująć, może przecierpianych w samotności a przecież mogło być lepiej i im, rodzicom i dziecku.
OdpowiedzUsuńTeraz ma już 18 lat, więc sytuacja trochę się skomplikowała, bo wyjazdy rehabilitacyjne dla ON są refundowane, ale chyba tylko do 18 roku życia.
Nie wiem w jakim to jest mieście, ale każde większe miasto ma uruchomiony program: Asystent Osoby Niepełnosprawnej. Zadania ma różne, ale generalnie są to młodzi ludzie, zatrudnieni na takim stanowisku pracy i ich zadaniem jest pomoc ON w wyjściu z domu, pójściu na spacer, czy do kina itd. U nas jest jeszcze dodatkowa, symboliczna opłata: 2 zł za godzinę. Aby czegoś więcej się dowiedzieć musisz wejść na stronkę swojego portalu miejskiego.
Bardzo chciałbym pomóc, bo nie jest możliwością pozostawić tę cierpiącą rodzinę samym sobie. Napisz do mnie, jeśli tylko mogę pomóc.
Przeczytałam wszystko! Jako matka bardzo podobnego chłopca, miejscami czytając o D. płakałam. KAŻDE Twoje słowo rozumiem umysłem i sercem.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że D. mimo tego, że skończył zajęcia i dla Państwa już przestał istnieć, dla Ciebie pozostanie nadal Przyjacielem – bo z tego co czytam, tym jesteście.
A teraz trochę pytań. Czy D. należy do jakiejś Fundacji? Czy można przekazywać na niego swój 1%? Jeśli nie, to koniecznie trzeba to załatwić. Pisz, to wszystko wytłumaczę. I druga sprawa. Mnie bardzo poruszył Twój post. Na szczęście, ja mam całkiem inna sytuację materialną i nie wyobrażam sobie sytuacji, w której znajdują się rodzice D.
Jak można Im pomoc? Proszę, napisz jakie są ich potrzeby. Może udało by nam się zebrać na jakieś wakacje dla Nich???
Każdy na swoim blogu może podać taką informację. Można by coś zorganizować.
Ludzie czasami pozbywają się rzeczy dobrych. Prawie nowych mebli, ciuchów, sprzętu domowego. Może zamiast wyrzucać, zechcieli by przesłać do rodziny D.
Bardzo Cie proszę, podaj nam czy D w Fundacji ma swoje konto. Ja osobiście znam Ciebie i bardzo chętnie prześlę jakaś kwotę na ich konto prywatne, bo z fundacji można odzyskać tylko na leczenie a wiadomo, że tam gdzie jest bieda brakuje na wszystko.
Napisz też jaki numer ciuchów nosi D. Podaj nam więcej informacji, proszę. Państwo zapomina o ludziach w potrzebie i wiem, że Tym Ludziom brak nawet sił aby chodzić i szukać pomocy.
Cos trzeba z tym zrobić. Marzy mi się abyśmy mogli uzbierać dla niech na wakacje i jeszcze trochę pomóc w zakupach potrzebnych rzeczy.
Jak z rehabilitacją? Może jakiś sprzęt potrzebują a ich nie stać. Pisz więcej, pisz więcej!!! Coś z tym trzeba zrobić! Nasza refleksja nie wystarczy, a litość im nie pomoże. Tu trzeba coś konkretnie zadziałać.
Ogromnie podziwiam i szanuję osoby, które zajmują się ludźmi upośledzonymi. To wymaga olbrzymiego wysiłku i zaangażowania. Wiem, że sama nie podołałabym czemuś takiemu. Jesteś osobą niezwykłej odwagi, siły i wielkiego serca. Chapeau bas.
OdpowiedzUsuńPodpisuję się pod Jomo i Kajuśką!
OdpowiedzUsuńSunsette, ja nie mogę przestać myśleć o tych ludziach. Pisałaś, że mieszkają w kamiennicy na II Pietrze. To więzienie dla niech!!! Wiem, co to znaczy dźwigać wózek z dzieckiem. Stefka dźwigałam dosyć długo jak był mniejszy. Ci ludzie nie dadzą rady codziennie nawet na spacer z D. wyjść. Czy chore dziecko w naszym kraju musi być wskazane nawet na to by być więźniem we własnym domu? Nie da się cos z tym zrobić?
OdpowiedzUsuńGdzie jest Pomoc Społeczna? A gmina? Może mają jakieś mieszkanie na parterze, lub gdzieś gdzie jest winda? Napisz gdzie to jest. Może ktoś ma jakieś znajomości, kogoś kto umie dobrze pokierować. Czasami jest tak, że pomoc jest, tylko trzeba wiedzieć gdzie szukać.
Nie może tak być, że cały świat Tego Chłopca to 4 ściany i stare radio. To żywy Człowiek jest, On też czuję i ma normalne potrzeby!!! Boże, gdzie my żyjemy?! Nie!!! Państwo, to nie Ludzie, to biurokracja! Ludzie są dobrzy, tylko muszą wiedzieć o tym, że ktoś potrzebuje pomocy. Nie pomożemy każdemu, wiem, ale każda, najmniejsza pomoc, wtedy kiedy już wiemy, że są ludzie którzy tej pomocy tak bardzo potrzebują, jest na wagę złota!
Sunsette, nie możemy tego tak zostawić. Proszę Cię, podaj więcej informacji.
ja rowniez dotrwalam do konca:-)
OdpowiedzUsuńPiekne zdjecia, ale bardzo mi przykro z powodu D. i sytuacji jego rodzicow :-( moze znajdzie sie ktos kto im pomoze.
pozdrawiam serdecznie z upalnej Italii
Basia
Chyba każdy kto zacznie czytać dotrwa do końca. Przykre, ale jak często spotykane że ci najbardziej potrzebujący pomocy nie dostają od ręki tylko muszą o nią zabiegać a nawet wypraszać.
OdpowiedzUsuńnie wiem co powiedzieć... nie wiem co napisać...
OdpowiedzUsuńa co na to Wasz ośrodek (pewnie miejscowy OREW)?
Czy Oni nie mogą podpowiedzeć, Jak po wejściu w dorosłość D. można pomóc?
D. i Jego starszym już i schorowanym Rodzicom?
Niektóre osoby dorosłe (już w podeszłym wieku, schorowanym) przsługuje opieka w postaci pielęgniarek środowiskowych, czy tutaj nie możnaby było czegoś załatwić?
Nie wiem... nie wiem jak pomóc...
Ale trzeba cos z tym zrobić...
Mam nadzieję, że odpowiesz na wszystkie pytania Kaji w poście bo żywo mnie to interesuje i ufam , że uda się jakoś pomóc. Naprawdę nie mam pomysłu w tej chwili jak ale trzeba. Proszę napisz o D. coś więcej. Koniecznie.
OdpowiedzUsuńAgnieszko, potraktuj nasze deklaracje poważnie, gdyż nie każdy- mimo, że chce,wie jak pomóc. A Ty możesz nam wiele podpowiedzieć.
Pozdrawiam cieplutko
Dziewczyny mają rację! Wiele z nas chce pomóc, może, ale nie wie jak, bo nie wie co jest potrzebne. Napisz coś więcej kochana, jeśli chcesz to w mailu. Każdy z nas ma jakieś możliwości, przecież to nie musi być Bóg wie co... Może mój syn z kolegami mogliby pomóc, nie wiem...zabrać chłopca na spacer. Działał w fundacji Brata Alberta i Anny Dymnej, więc może potrafi... Wierzę, że można zrobić coś dla tej rodziny.
OdpowiedzUsuńKochana!Z tym samym doświadczeniem spotykam się na co dzień!Więc wiem i rozumiem jak to jest...ważną masz prace i to co robisz jest bardzo potrzebne...a swoja droga to ja się ciesze że rok będę miała przerwy od tych sytuacji, dramatów, smutków...bo już się martwiłam moim wypalaniem zawodowym!pozdrawiam serdecznie:)Spokojnych wakacji!
OdpowiedzUsuńKajka ma rację. Napisz więcej może zorganizujemy na blogach zbiórkę. Ziarnko do ziarnka...
OdpowiedzUsuńCzekamy!
Dołączam sie do moich poprzedniczek. Proszę daj znać jak pomóc. Naprawdę jest jeszcze trochę dobrych ludzi, którzy chcą pomóc, ale muszą wiedzieć jak.
OdpowiedzUsuńBardzo to wszystko smutne, ale przynajmniej na toszeczkę może się uda dać im trochę radości.
piękna i zarazem bardzo smutna historia
OdpowiedzUsuńDziewczyny, teraz to ja się popłakałam. Właśnie weszłam na bloga i czytam... Pisząc tego posta, zdawałam sobie sprawę, że dla wielu osób będzie to poruszające. Postaram się powiedzieć coś pokrótce, reszta dla zainteresowanych mailowo.
OdpowiedzUsuńSytuacja mieszkaniowa tej rodziny jest trochę patowa, trudno publicznie o takich sprawach się wypowiadać, w każdym razie ciężko ruszyć w kierunku np. zamiany mieszkania, bo wiażą się z tym osobiste sprawy tych ludzi, a były już próby, które niestety nic nie dały. Myślałam już o tym asystencie osoby niepełnosprawnej, tu chodzi głównie o pomoc rodzicom w znoszeniu i wynoszeniu wózka - z tym, że to jest potrzebne tak doraźnie, trudno z dużym wyprzedzeniem planować każde wyjście - nie wiem, czy się uda takie coś załatwić. Ośrodek Pomocy Społecznej pomaga w miarę możliwości - ale takich rodzin i osób jest wiele w dużym mieście i raczej jest to pomoc finansowa, częściowy zwrot kosztów za niektóre opłaty, leki lub za opał zimą (mają piec kaflowy).
Należy im się zwrot częsci kosztów za pampersy, ale ciągle są jakies opoźnienia, a na dodatek te pampersy wciąż drożeją. Ubrań raczej nie potrzeba, sprzętu rehabilitacyjnego też nie, D. co jakiś czas jeździ na zabiegi rehabilitacyjne do szpitala, ale tylko z zakresu fizykoterapii (laser, pole magnetyczne itp), innych przy jego schorzeniach lekarz nie zleca.
Typowe jest to, że osoby, które potrzebują pomocy, po prostu wstydzą się o nią prosić. Rodzina żyje z dnia na dzień, jak wiele innych, podobnych. Najbardziej potrzebne byłoby im inne mieszkanie, a to jest najtrudniejsza sprawa. Jakieś pieniądze na letni wyjazd. Konta w fundacji już nie mają, kiedyś, kiedy D. był jeszcze dzieckiem, było takie konto, ale nie było z tego jakichś realnych korzyści, wtedy jeszcze nie było tego 1% itp. Oni nawet nie mają własnego konta w banku, trzeba założyć choćby internetowe, jakieś bez opłat. Na pewno coś będziemy działać i będę zainteresowanych informować. Dzięki za taki odzew!
Sunsette napiszę do Ciebie maila, tytuł będzie Jomo, proszę odbierz.
OdpowiedzUsuńSunsette, rzeczy potrzebne na już to – załatwić Im konto prywatne, aby ludzie mogli pomagać w ten sposób. Część ludzi woli dać do ręki niż na Fundacje. Druga sprawa, koniecznie zrobić aby D był podopiecznym Fundacji. Wtedy można odprowadzać już ten 1% dla D a można by utworzyć wtedy bloga dla D, takiego jak ma Amelka. Jestem pewna, że artyści bardzo chętnie będą wystawiać soje prace na rzecz D. To trzeba załatwiać od razu. Potem może z pomocą fundacji, zobaczyć czy coś uda się zrobić z zmianą mieszkania. Te trzy rzeczy są dla Nich bardzo ważne. I dziękuję Ci, za to, że poruszyłaś ten temat. Czasami ludzie boja się „dotykać takich spraw”, a przecież nie można pomóc nie dotykając ich. Ja zawsze mówię, że obojętność i pasywna litość są najgorsze. A też jest tak, że ludzie aby mogli pomagać, to muszą wiedzieć, że ktoś tej pomocy potrzebuje. ;-)
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że tu piszę do Kajusi ale Ona jest bardzo skromna i na pewno tego nie zaproponuje ale myślę, że taki blog dla Stefka może choć troszkę i Tobie kochana ulżyć w trudnych chwilach.
OdpowiedzUsuńDlatego proszę abyś też pomyślała nad tym, co prawda już kiedyś o tym pisałam ale przemilczałaś, może tym razem będzie inaczej...Pozdrawiam wszystkich i łączę się duchowo z wszystkimi którzy są w trudnej sytuacji życiowej...
Kochana jesteś, wiesz o tym. Ja odmawiam takiej pomocy, bo nasza sytuacja materialna nie jest zła. U nas nie ma biedy, ja nie muszę myśleć czy wystarczy mi do końca miesiąca. To całkiem coś innego. Owszem, proszę zawsze o ten 1%, bo jest to dla nas bardzo pomocne, zwłaszcza teraz, kiedy walczymy mocno, aby uniknąć operacji kręgosłupa, ale nie mam sumienia prosić o więcej, bo każda inna pomoc idzie z własnej kieszeni. Do tej kieszeni ja chętnie sięgam, ;-) ale tylko wtedy, kiedy ktoś chce kupić moje prace, które robię dla Stefka. Wtedy mam poczucie, że na taką pomoc zapracowałam.
OdpowiedzUsuńPo to właśnie ja sięgnęłam po ten cały decoupage, aby móc dorobić (z pomocą Fundacji i Allegro, którzy umożliwiają nam aukcje charytatywne) na leczenie Stefka i nie musieć nikogo prosić o takie poświęcanie, bo w moim odczuciu to w naszej sytuacji byłoby za dużo.
A ja muszę mieć czyste sumienie, bo bym spać nie mogła. I tak długo trwało zanim zdecydowałam się prosić o ten 1%, bo zawsze myślałam, że są inny, bardziej potrzebujący. Dlatego bloga z aukcjami nie założę (puk, puk, niech tylko nic na gorzej się nie zmieni), ale do zakupów na naszych aukcjach, charytatywnych na allegro, pięknych i niepowtarzalnych (hahaha) rzeczy, to zawsze będę namawiać. No i o ten 1%, wciąż też ośmielam się prosić.
A przypadek Rodziny D. , to już całkiem inna historia. Przecież, Ci ludzie na dobrą sprawę nie mają nawet gdzie mieszkać, nie znają co to są wakacje. Tam trzeba pomagać w każdy możliwy sposób.
Kobiety, kobiety... Ależ się rozpętało... Wasza wrażliwość jest naprawdę budujaca. Pisząc tego posta, nie miałam zamiaru nikogo prowokować do takich akcji... Chciałam po prostu podzielić się z Wami refleksją na ten temat, bez zbytniego dramatyzowania. Takich i podobnych rodzin jest wiele. Ja jednak tę konkretną rodzinę znam bliżej, więc na pewno w jakiś zposób chciałabym trochę im ulżyć w codzienności. Kajuś, nie można powiedzieć, że oni nie mają gdzie mieszkać, bo mają, tylko te schody... Jeszcze jakoś dają radę. Do tej pory starali się też syna zabierać gdzieś za miasto, pisałam o tym. Tylko że ostatnio finansowo jest coraz gorzej. Z zewnątrz to może tak nie wyglądać, bo oni naprawdę starają się żyć normalnie, cokolwiek to w ich przypadku znaczy... Trzeba też poważnie myśleć o przyszłości, o tym, co będzie z D. za parę lat. Nie chciałabym też, by mieli jakieś nieprzyjemności, bo ludzie są różni, nawet w ich otoczeniu znajdą się tacy, którzy potrafią "doskonale" liczyć cudze pieniądze i oceniać czyjeś potrzeby. W każdym razie teraz będziemy starać się o objęcie fundacją (może Dymnej), szukam tez banku gdzie można załozyć i utrzymać konto rzeczywiście bez opłat. Ma ktoś może konto optymalne w getin banku? Nad tym się zastanawiam.
OdpowiedzUsuńOj Kajuśka, Kajuśka jesteś kochana i tyle a może aż tyle ;)
OdpowiedzUsuńCo do banków to niestety nic nie pomogę bo po prostu nie znam się dla mnie finanse to czarna magia...
Ale pewnie Dziewczyny coś podpowiedzą...
Zamiast komentarza - gorący post u mnie. Na razie post :)Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJesteś wielka, ze łzami w oczach czytałam, Twój post , szczególnie dlatego, że problem mi bardzo bliski,u mojej siostry zdiagnozowano dziecięce porażenie mózgowe.Moi rodzice całe życie zmagali się z podobnymi problemami.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Masz rację, Sunsette, takich Rodzin jest bardzo wiele wokół nas. Dramatem jest to, że są tak wykluczeni, poza nawiasem, pozostawieni sami sobie. Państwo ma ich za balast. :/
OdpowiedzUsuńAle - jesteśmy jeszcze my, zawsze można jakoś pomóc. Kajka, jak zawsze w takich sytuacjach, czuła na cierpienie drugiego człowieka, podpowiada. Na pewno coś się uda zrobić. Pozdrawiam bardzo serdecznie i buziaki zostawiam!
kurczę, nie znam sie na bankach... nie wiem, czy są jakieś, jtore zakładają konta bez opłat...
OdpowiedzUsuńpoproszę męża żeby poszukał 9wieczorkiem, bo do późna pracuje)...
pozdrawiam :)
przeczytałam wstrzymując oddech
OdpowiedzUsuńi mam mętlik w głowie
i zastanawiam się, kiedy nasze państwo dojrzeje do należytego opiekowania się osobami niepełnosprawnymi i ich rodzinami
no, ale nie o tym teraz, bo szkoda nerwów
jestem pełna podziwu dla Twojej pracy i zaangażowania
jeżeli tylko będę mogła, to dopisuję się z pomocą dla D.
buziaki
10 lat to szmat czasu - wyobrażam sobie Wasze wzajemne przywiązanie!
OdpowiedzUsuńNormalnym i zdrowym osobom byłoby ciężko i smutno - nie mówiąc o chorym chłopcu, dla którego Twoje wizyty były jednym z najważniejszych elementów życia.
Dla niego coś się kończy i dla Ciebie również.
Rodzinie jest ciężko i pewnie z czasem będzie jeszcze ciężej!
Mogę podpowiedzieć, że istnieją stowarzyszenia rodzin mających takie chore dzieci i wspólnie sobie pomagają. Organizowane są turnusy rehabilitacyjne, wycieczki, obozy.
Trzeba podpowiedzieć rodzinie. W moim mieście działa kilka stowarzyszeń zrzeszających rodziny osób niepełnosprawnych - w zależności od rodzaju niepełnostrawności - więc myślę, że w Twoim lub okolicach również.
Powodzenia i pozdrawiam