Niby mamy nowy rok, ale w zasadzie jakie to ma znaczenie? I
tak przecież to wszystko jest umowne;)
Miniony rok był chyba najdziwniejszym rokiem, jaki
przeżyłam. A co będzie dalej? Żyć trzeba, pomimo
„nowej normalności” – bo powrotu do tego, co było kiedyś, to już chyba nikt nie
oczekuje.
Sporo ludzi spędziło wiele czasu w domach, ale bardzo dużo
osób cały czas od początku tej historii normalnie pracowało, i pracuje, a nawet
jeździło i jeździ nadal środkami komunikacji, spędzając 2 godziny dziennie w
małym busie załadowanym pasażerami (osoby te na hasło „zachowajmy dystans
społeczny” dostają gęsiej skórki). Cóż…
Osobiście mam odczucie, jakbym żyła w dwóch światach. I to
powoduje we mnie frustrację. Robię więc to, co przynosi mi spokój.
Między innymi, jak zwykle o tej porze roku, czytam sobie moje
specjalne, zimowe lektury.
I tak – najulubieńszą książką, po którą sięgam, gdy za
oknem szaro, zimno, buro i ponuro, jest- uwaga, uwaga!
„Większy kawałek świata” Joanny Chmielewskiej:))
Gdyby ktoś się dziwił, dlaczego akurat ta książka, niech
przeczyta początek:
„Wiosna tego roku eksplodowała nagle, około połowy maja, i
trwała zaledwie kilka dni, po czym od razu przeistoczyła się w pełnię lata.
Słupki rtęci na termometrach polazły w górę i zamarły, nie wykazując
najmniejszej chęci opadnięcia w dół. Na bezchmurnym niebie świeciło rozradowane
słońce, z dnia na dzień bardziej intensywne, z godziny na godzinę gorętsze,
rozpalając nieznośnym żarem mury miast, ziemię i powietrze. W połowie czerwca już
nawet noc przestała przynosić ochłodę, pogoda utrwaliła się ostatecznie i rozsłoneczniony
świat począł dyszeć z gorąca i opływać potem. Ostatniej niedzieli czerwca
długa, szara szosa w pobliżu Łomży była przeraźliwie pusta. Wydawała się wręcz,
wymarła, nie używana, tak jakby leżała gdzieś na pustyni, a nie w gęsto zaludnionym,
cywilizowanym kraju. Słońce stało w zenicie, powietrze nad asfaltem drgało od
gorąca, najlżejszy nawet powiew nie mącił upalnego bezruchu. Płynący z
nieskalanie błękitnego nieba straszliwy żar zalewał ową pustą szosę, płytkie
rowy na poboczach, rosnące w nich nieco przykurzone zielsko, rozciągające się
daleko łany zbóż i kwitnące w koniczynie maki oraz dość malowniczą grupę na
skraju pól, usytuowaną w nędznym cieniu młodego drzewka rosnącego nad rowem.
Grupa składała się z dwóch siedemnastoletnich osób płci żeńskiej o posępnie
zatroskanych obliczach i potężnej góry nader kolorowych pakunków. Tereska
Kępińska i Okrętka Bukatówna rozpoczęły wakacje. Siedziały nad tym rowem już
dobre półtorej godziny, w ich postawie zaś wyraźnie dawała się dostrzec
zrezygnowana beznadziejność w pełni rozkwitu. Nic nie wskazywało na to, żeby
okropna sytuacja, w jakiej się właśnie znalazły, miała ulec jakiejkolwiek
odmianie, nie tylko w ciągu najbliższych godzin, ale zgoła dni i tygodni. Ruch
na szosie całkowicie zamarł, samochody, które mogłyby je ewentualnie zabrać,
przejechały poprzedniego dnia albo wczesnym rankiem, z cięższych wozów
pokazywały się tylko niekiedy cysterny i chłodnie i żaden stosowny dla nich środek
lokomocji nie pojawiał się w polu widzenia. Dodatkowo komplikował sprawę bagaż,
który wykluczał posłużenie się wehikułem o niewielkiej pojemności.
(…)
Żar lał się z nieba ze straszliwym natężeniem. Okrętka
powolnym ruchem uniosła butelkę po wodzie mineralnej, obejrzała ją i wypiła
ostatnie krople. — To nie jest trawa — wymamrotała nagle niewyraźnie. — To jest
taki gorący, sypki piasek, to drzewko to jest fatamorgana, a tak naprawdę to
dookoła nie ma nic, tylko piasek i piasek, i musimy się doczołgać do oazy... —
Zwariowałaś? — przerwała ze zdumieniem Tereska. — Nie, wyobrażam sobie
pustynię. Jak pomyślę, że mogłybyśmy tak zostać na środku pustyni, od razu robi
mi się przyjemniej. Coś jedzie. Tereska oderwała plecy od worka, wyprostowała
się i wytężyła wzrok. Daleko na szosie widać było zbliżający się samochód (…)
.......................................................................
Od razu cieplej się robi, prawda?:)))
Dalej są Mazury, kajaki, biwaki nad jeziorem i w lesie,
łowienie ryb, zbieranie malin, a wszystko to wokół kryminalnego wątku, jak to u
Chmielewskiej.
źródło: Pixabay
No kocham tę książkę i nic nie poradzę:) Ta wakacyjna
atmosfera, słoneczne, długie dni, ciepłe noce, lekka narracja z moim ulubionym
rodzajem humoru – wszystko to niezmiennie poprawia mi nastrój.
Kolejną lekturą jest cała seria książek o Prowansji, które napisał Peter Mayle – Anglik, który kupił stary dom i zamieszkał wraz z żoną w prowansalskiej wiosce. To kolejny autor, którego poczucie humoru bardzo mi odpowiada, a ponadto mam słabość do Prowansji;) Mam 4 książki: „Rok w Prowansji”, „Jeszcze raz Prowansja”, „Zawsze Prowansja” i „Prowansja od A do Z” i wszystkie czytam co roku… Wprawdzie przewijają się tam wszystkie pory roku, nie tylko upalne lato, ale i tak bije od tych książek ciepło i spokój. Kocham dystans, z jakim autor pisze o swoich zmaganiach z tamtejszymi zwyczajami, mentalnością ludzi, z przyrodą, z pogodą, no i z kuchnią – a tej jest bardzo dużo:)
źródło: https://lithub.com/peter-mayle-knew-how-to-handle-trolls-back-when-they-wrote-letters/
źródło: https://www.provenceweb.fr/e/vaucluse/menerbes/menerbes.htm#photohd
Takich książek, w których autor przeprowadza się do obcego
kraju, kupuje tam dom i uczy się żyć w całkiem egzotycznym dla siebie miejscu,
jest sporo. Ale tylko Peter Mayle tak bardzo przypadł mi do gustu.
źródło: https://www.provenceweb.fr/e/vaucluse/menerbes/menerbes.htm#photohd
źródło: https://www.provenceweb.fr/e/vaucluse/menerbes/menerbes.htm#photohd
źródło: https://www.provenceweb.fr/e/vaucluse/menerbes/menerbes.htm#photohd
https://www.cbsnews.com/news/under-the-tuscan-sun-with-author-frances-mayes/
Film to całkiem inna bajka – właśnie bajka, dosłownie, książki natomiast są urokliwe, pełne refleksji, odniesień do sztuki, literatury – i nie jest tam romansowo, jak w filmie, autorka kupiła dom w Toskanii i mieszkała tam z wieloletnim partnerem. I właśnie ta seria o Toskanii to kolejna moja obowiązkowa lektura na zimowe dni, ale stoi ona w kolejce za książkami Petera Mayle’a;)
Nie każdy lubi czytać kilka razy te same książki, ale ja lubię. Mam wiele takich, do których często wracam.
To tyle na dziś.
I - cóż... Życzę wszystkim, którzy tu jeszcze czasem zaglądają, zdrowia, spokoju i wytchnienia w tym nowym roku. Pozdrawiam serdecznie:)))