...Przyjemnie popatrzeć na te piękne dekoracje świąteczne na wielu blogach. A u mnie nic. To znaczy w domu nic. Szewc bez butów. Jeden smętny mały aniołek.
Szyłam różne rzeczy, ale z przeznaczeniem na kiermasz nasz coroczny charytatywny szkolny.
A w domu to ja chyba nawet choinki nie będę miała, normalnie mi się nie chce. Sprzątać mi się też nie chce. Zaprzyjaźniłam się z pająkami, co im będę psuć tę koronkowa robotę. Mnie się ostatnio chce tylko spać.
Mało odporna na stres się zrobiłam (jakbym kiedyś była bardziej, ha ha).
Nie wystarczy rodzinnych problemów, muszą być jeszcze w pracy...
Dziś na przykład myślałam, że
nie doczekam końca dnia. Jak już niektórzy wiedzą, pracuję w ośrodku dla dzieci upośledzonych
umysłowo, w dużym mieście. Ludzie "spoza branży" często wyrażają swój
podziw dla mojej pracy, stwierdzając: "ja bym tak nie mogła/nie
mógł". Ja niestety też już nie mogę. Mam pod opieką tylko 4 dzieci w wieku
15-16 lat (dlatego jedynie 4, bo są to dzieci (młodzież) nie tylko z upośledzeniem
umiarkowanym i znacznym, ale i dodatkowymi sprzężeniami, jak np. autyzm) I mam
panią do pomocy. I nieraz we dwie nie dajemy rady. A kiedy pani np. zachoruje,
jak teraz, zostaję sama. I o sensownych zajęciach nie ma już całkowicie mowy.
Państwo lubi robić oszczędności na ludziach, którzy przecież nic Państwu nie
oddadzą w przyszłości. Nie będą pracować, płacić podatków. Wymagają za to pomocy
i sporych pieniędzy, bo mają zagwarantowane prawo do nauki. Ustawa jest tak
skonstruowana, że w klasach 1-3 przysługuje pomoc dla nauczyciela, a w klasach 4-6 już taka
pomoc nie przysługuje. I nikogo nie obchodzi, że uczeń pozostaje często na
takim samym poziomie funkcjonowania, jak wcześniej. Bo podział na klasy wynika
tylko z wieku, a nie z postępów (których nieraz nie ma, albo są minimalne).
Zaradni dyrektorzy szkół próbują kombinować, żeby i w tych starszych, ciężkich
klasach była jakaś pomoc. Tak jest i u nas, ale po redukcjach etatów w
momencie, kiedy ktoś zachoruje, sytuacja robi się patowa. Nieraz tak jest
tygodniami. Mojej pani pomocy nie ma drugi tydzień, moja frustracja sięga zenitu. Nie wszystkie dzieci niepełnosprawne są jak Damianek, o którym opowiadałam. Teraz mam w klasie chłopca z zachowaniami agresywnymi,
kopiącego, bijącego, rzucającego we wszystkich czym popadnie, niszczącego
wszystko w zasięgu ręki, próbującego przewracać ławki. Do tego dziewczynka z
napadami krzyku trwającymi po kilkadziesiąt minut, kilka razy dziennie, w
trakcie tych napadów skacze i rzuca się na podłogę, a kiedy nie ma ataku i jest
szansa, by z nią popracować, to bije nauczyciela po twarzy. Kolejny chłopiec
albo piszczy, albo ucieka z klasy (nie dziwię mu się), cała ta trójka to
osoby nie mówiące, w pampersach, nie potrafiące samodzielnie się załatwić, umyć,
zjeść, i jeszcze jeden chłopiec, wychodzący co 15 minut do toalety, z
natręctwami słownymi, ruchowymi - ale w sumie najwyżej funkcjonujący i jako
jedyny przejawiający chęć do współpracy. Ciężko w takiej sytuacji prowadzić w pojedynkę sensowne zajęcia. Na szczęście raz na jakiś czas zajrzy jakaś pani pomoc z doskoku, żeby pampersy zmienić. Dziś naprawdę myślałam, że po prostu wezmę
kurtkę, torbę i ucieknę. Nie zrobiłam tego, bo przyszła koleżanka i pokazała
mi, co jej zrobiła jej uczennica. Ugryzła ją tak w nogę, że rana wygląda jak po
ugryzieniu przez średniego psa - krwiak, przecięta skóra, opuchlizna na pół łydki. Ma
"tylko" 3 uczniów... Ta dziewczynka w sumie dość spokojna, ale ma
zmieniane leki, już dawno nie ugryzła nikogo. Jeden chłopiec to znikający punkt
- nieustannie w ruchu, skacze po stołach, szafach, zrzuca wszystko, zrywa,
niszczy. Ten drugi też krążący nieustannie i uciekający z klasy. To jest grupa,
w której jeszcze się należy pomoc, ale też niestety ta pani jest chora... Są
więc pomoce z doskoku, rzadziej wolontariusze.
Koleżanka po 40-stce. Z wielkim sercem, doświadczeniem i entuzjazmem do
pracy. Mało co ją dziwi. Dziś płakała. Stwierdziłam, że ja jeszcze nie mam tak
źle. Ja tylko dostałam z całej siły w plecy zdjętym nie wiadomo kiedy z nogi trampkiem.
Zobaczymy, co będzie jutro. Może jakoś przeżyjemy. Byle do Świąt.
......
A może dałoby się wyżyć z szycia????????
Żarcik taki.
Pozdrawiam i idę spać.