...

czwartek, 1 grudnia 2011

Prawie jak w Raju



Pomijając te kilka drobnych niedogodności, jak katar, kaszel i gula w gardle, jest mi jak w Raju. Odczucia te pogłębia perspektywa zaleconego przez służbę zdrowia pobytu w domu przez najbliższy tydzień. Leniwe poranki w szlafroku i ciepłych skarpetkach. Śniadanie z Panną Marple. Smak medykamentów tłumiony słabą kawusią z mlekiem. Nieśpieszny obiad z Poirotem. Wieczór z Manniakiem Po Ciemku albo Pod dachami Paryża… Tylko nocą ten kaszel trochę spać nie daje. Za to dużo czasu na myślenie, bez nerwów, że rano trzeba wstać, a tu druga już… No więc myślę. 
Że może jednak zamiast wstawiać starą – odnowioną szafę w wiatrołapie, może lepiej byłoby zabudować tę wnękę czymś praktyczniejszym. Na przykład szafami z Ikea. Do sufitu. A stara szafa może jakoś dałaby się upchnąć w sypialni? Tylko gdzie w takim razie przesunąć łóżko?  



O, już trzecia… I co z tego, dalej myślę.
Że czasami trzeba wyluzować. Popatrzeć z boku. I zrobić coś po swojemu. Nie starać się na siłę być taką, jaką się myśli, że powinno. Nie uważać, że musi się zrobić coś, bo inni…
Tylko, że to bywa trudne, a na dodatek sama się wkręcam w te trybiki. No więc muszę się nauczyć z nich wykręcać.
I tak w związku z tym moje myśli szybują ku sobotniemu przedpołudniu, które było bardzo miłe i spontaniczne, a jednocześnie – zupełnie zwyczajne i normalne (w jak najlepszym znaczeniu obu tych słów). Mirka wczoraj opowiedziała u siebie o naszym spotkaniu. Napisała, że wahała się, czy o nim wspominać. Trochę rozumiem, dlaczego;)
Umówiłyśmy się w okolicach galerii handlowej (bo tam i dworzec i parking) z zamiarem udania się w zupełnie inne rejony miasta (co ustalałyśmy wcześniej mailowo). Potem jednak jakoś plany nam się wykręciły (i to nie jeden raz…;)), aż w końcu wylądowałyśmy całkiem zwyczajnie na zakupach – no, może to za dużo powiedziane – raczej na oglądactwie. I niestety – moja jeszcze niewyluzowana dusza trochę się szarpnęła, że przecież POWINNYŚMY (!)… Na szczęście opamiętanie przyszło w porę. Bo to, co najważniejsze, nie potrzebuje specjalnej oprawy. A dla nas oczywiście najważniejsza była rozmowa. Okoliczności towarzyszące były natomiast zupełnie nieistotne. Niestety, ograniczał mnie czas i  nagle okazało się, że muszę biec na przystanek, pozostał więc pewien niedosyt, który – mam nadzieję – spowoduje, że spotkamy się ponownie.



Mirka -  taktowna i wielkoduszna osoba, nie napisała oczywiście, jaki piękny prezent dla mnie zrobiła. Ciepły i miękki szalootulacz w moich ulubionych kolorach – cudo!  

Nic, tylko się wtulić po uszy w to ciepełko – oczy same się zamykają…


Jak to, już dziewiąta rano???
Hmm…


Trochę zdjęć zaległych i trochę bieżących:




Pierwszy raz szyłam lalkę. Pobawiłam się z szablonem, nie miałam gotowca żadnego i ciężko mi było wlaściwe proporcje uchwycić. Ale rezultat jest zadowalający. 



Reszta to już świąteczne klimaty:

















Co tam osłabienie, co tam siódme poty, kiedy maszyna stoi taka samotna…;)

Pozdrawiam Was bardzo serdecznie:)