...

piątek, 23 września 2011

Jesień! Hurrraaaa!!!!

;)))
Lubię jesień, lubię jesień, lubię jesień, lubię jesień, lubię jesień, lubię jesień, lubię jesień, lubię jesień, lubię jesień, lubię jesień....;)
Może jeśli  powtórzę to wystarczającą ilość razy, to tak się stanie;) 


Dawno nic nie pisałam - czasu brak, w pracy kocioł, zapomniałam już, że były jakieś wakacje...
Dziś - po dłuższych rozmowach z dwoma mamami moich uczniów - pęka mi głowa. Dwoje dzieci, każde z całkiem innymi problemami, dwie rodziny - z całkiem podobną bezradnością. A pośrodku ja. Jaka to trudna rzecz - przekazać rodzicowi niekoniecznie miłe rzeczy w taki sposób, żeby go nie urazić, a na dodatek spowodować, by wrócił do domu podniesiony na duchu i z mocnym postanowieniem wdrożenia w życie kolejnych „dobrych rad”. I jeszcze trudniejsze jest obmyślenie tej strategii postępowania z dzieckiem. O ile sprawy związane z fizycznymi zaburzeniami są konkretne i wymagają konkretnych ćwiczeń, rehabilitacji, to zastarzałe problemy z zachowaniem u dziecka niepełnosprawnego intelektualnie są niezwykle trudne do wyprostowania.
Kiedy dziecko jest małe, rodzicom ciężko jest wprowadzać w życie niektóre zalecenia specjalistów. „Bo ona jest taka mała, nie może sama tego robić, bo to biedne dziecko, chore, po co jeszcze obciążać go dodatkowo jakimiś obowiązkami, ona tak lubi słodycze – co to szkodzi, chociaż tyle niech ma z życia…” I nagle okazuje się, że z malucha z problemami wyrasta nastolatek/nastolatka, z jeszcze większymi problemami. Brak wymagań i konsekwencji powoduje opłakane skutki. Matka boi się własnego dziecka, które dawno ją przerosło i waży więcej od niej, potrafi boleśnie uderzyć, kopnąć. 
„Kocham syna, ale ostatnio mówię mu, że oddam go do zakładu, jeśli nadal będzie mnie bił i kopał. Boję się, że kiedyś naprawdę będę musiała to zrobić” – powiedziała mama 14–letniego chłopca z autyzmem, wyczerpana psychicznie, udręczona i zmęczona.
Nie jestem terapeutą rodzinnym. Nie mam prawa wchodzić w sprawy rodzinne, wiem tylko tyle, ile powie mi rodzic. A każda rodzina ma swoje problemy, nie tylko te związane z niepełnosprawnym dzieckiem. Trudno o nich mówić obcej osobie. Między słowami można wiele wyczytać, wielu rzeczy się domyślić. Ale nie można przecież na tej domniemanej wiedzy się opierać, rozmawiając z rodzicem. Sprawy te mają jednak duży wpływ na sytuację dziecka i jego zachowanie, ciężko jest poradzić coś sensownego, nie mogąc wejść w temat głębiej. I czuję się znowu bezsilna. Z jednej strony wiem, że coś jest nie tak, z drugiej – nie mogę tego powiedzieć i czegoś poradzić. Pozostaje mi mówienie o rzeczach oczywistych, o których rodzice przez tyle lat słyszeli już wielokrotnie.
Nie wszystkie dzieci z upośledzeniem sprawiają takie problemy. Niektórzy rodzice mają po prostu jeszcze trudniej. I kiedy dziecko trafia do szkoły, oczekują nieraz cudu. I czasem rzeczywiście, jest duża poprawa w funkcjonowaniu, w zachowaniu. A czasami niestety poprawa jest minimalna, ledwie zauważalna. I nieraz trudno doszukiwać się tu czyjejś winy czy zaniedbania. 
Dziś czuję niedosyt, ciągle wydaje mi się, że powinnam jeszcze coś więcej wymyślić, powiedzieć, poradzić. Nie da się uniknąć frustracji w tym zawodzie.
A poza tym…
Zawsze boję się, że w końcu ktoś powie mi: „łatwo pani mówić, to nie pani dziecko”. 

Nawet szyć mi się nie chce ostatnio. To co poniżej, uszyłam, kiedy lato trwało jeszcze sobie w najlepsze:













 Jeśli komuś spodobała się ta panienka, to może zajrzeć na blog Dla Damiana:)



A  teraz kicham i zużywam niemożliwe ilości chusteczek - dziś doszło już chyba do kulminacji mojego kataru, a naiwnie myślałam, że po tych paru dniach już mi przechodzi - he he... Wracałam do domu autobusem i w ciągu ponad godzinnej jazdy wykończyłam 1,5 paczki chusteczek, w końcu musiałam poprosić o kolejne sąsiadkę;)

Pozdrawiam Was serdecznie:)