...

poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Inna niedziela


Cudny poranek. 
Wstałam o 6.30, co raczej rzadko mi się zdarza w niedzielę. Wybierałam się do miasta, a bus w niedzielę ode mnie rano to tylko o 5.10. Nie potrzebowałam aż tak wcześnie jechać, poszłam sobie więc do sąsiedniej miejscowości na przystanek, bo stamtąd akurat o 7.45 busik miałam. Idę więc asfaltówką wśród pól, wszędzie już zaorane, dawno po żniwach. Trochę nieużytków z coraz bardziej złotą nawłocią (tymi „mimozami” jesień się zaczyna?;)) Balon leci sobie w oddali – w takie dni, jak dzisiejszy, często latają po okolicy. Zawsze sobie myślę, że chciałbym widzieć, to co jego pasażerowie, ale za żadne skarby nie odważę się wsiąść;)
Robi się przyjemnie ciepło, a ja maszeruję szybkim krokiem z górki, żeby zdążyć, bo kontemplując widoczki, trochę zamarudziłam. W busie praktycznie przez całą drogę słucham jednej piosenki. Niestety, mam już chyba bzika na jej punkcie. Nowa Anita Lipnicka – „Ptasiek”. Pokochałam od pierwszego wysłuchania w Trójce. Praktycznie codziennie sobie nucę, bo już znam na pamięć.

Czy pamiętasz jeszcze mnie
Dziewczynę z rzeką w tle…

Ale szybko otrząsam się z tego melancholijnego nastroju, bo pod słynną Halą Targową czeka już na mnie moja przyjaciółka, która, wiedząc, że i tak będę w Krakowie, namówiła mnie całkiem znienacka na buszowanie po giełdzie staroci. I - nie wiadomo kiedy - przelatują nam ponad 3 godziny.



Najczęściej wymieniamy westchnienia typu: „no faaajne… szkoda, że już nie mam miejsca...”, "kurcze, że też nie mam samochodu (nie mówiąc o prawie jazdy), do busa nie wezmę", jak również (Ona): „no nie mogę, bo mąż mnie w końcu wyrzuci z domu…”;)))

Pies ma okulary przeciwsłoneczne;)



Wcale nie obejrzałyśmy wszystkiego! Wychodzimy jednak w końcu całkiem usatysfakcjonowane, każda z własnymi łupami. Moje wzbudziły lekkie zdziwienie i rozbawienie u pana sprzedającego. No bo po co babie coś takiego?:



No cóż, mam takie skłonności… No ale przyznajcie - czyż nie są piękne???;)
Dodatkowo, w ostatniej chwili zerkam na stół z książkami i dziwnym trafem znajduję kilka (6!) Agat Christie do mojej niepełnej jeszcze kolekcji – a liczy ona już grubo ponad 60 tytułów. W domu zorientowałam się, że jednak trafił mi się jeden dubel, ale nic to;)))

Dwa kroki od Hali Targowej jest ulica Kopernika. Specyficzna ulica. I inny świat…
W tych budynkach jest zawsze tak duszno, kiedy się wchodzi. Niektóre części wyremontowane, inne czekają wciąż na lepsze czasy. Na dachu lądowisko dla helikopterów, a 2 piętra niżej obskurnie i niemiło. Młodziutka pani sprzątająca obstrzyżona na rekrucika, wydaje się oschła i gderliwa, ale to tylko pozory. Nagle toczy się rozmowa o tym, co dawali na otwarciu nowego Lidla (kiedyś widziałam ją i skojarzyłam, że skądś znam, zdążyłam więc dzień dobry powiedzieć), i czy ta chusta, co ją mam narzuconą na sukienkę,  to na szydełku zrobiona; ona umie, tylko jej się nie chce robić. Z resztą, ma taką samą, tylko… inną;) Czasami uśmiech wystarczy, parę słów.
Lekarze. Młoda, bardzo poważna, może smutna nawet, już dr hab. Kiedy ją widywałam dawniej na korytarzu, myślałam, że… No, szkoda nawet pisać, jak pozory mylą, kolejna nauczka dla mnie. Cudowny człowiek. Od paru razy lekarka prowadząca. W podbramkowej sytuacji zadziałała tak, że płakać się chciało z wdzięczności (całkowite przeciwieństwo kogoś innego). Lekarz rehabilitacji – kolejna cudowna osoba. Z daleka się uśmiecha, wita (pamięta imię!), kilka ciepłych słów, od razu jakby mniej boli, sił przybywa. Znowu – tak niewiele trzeba, tak wiele to daje.
Pielęgniarki zabiegane, jak zwykle. Tu zmienić pampersa, wynieść kaczkę, tam wziąć pod prysznic kogoś. Kroplówka się kończy. Obiad już jedzie, tego pana trzeba pokarmić. W kolejnej sali dwóch do karmienia. I jeszcze następna pani. Nieraz bywa cięższy dzień, coś się komplikuje, opóźnia. Tak było w piątek.
Czekanie na łóżko - po (planowym) przyjęciu – od 8.30 do 17.00 na korytarzu. Pan będzie na dwójce, jak pacjent zwolni łóżko, tylko, że po niego ma przyjechać transport medyczny i nie wiadomo o której, może być i o 19.00. A tu siedzieć się nie da, boli. Zazwyczaj o 12.00 – 13.00 jest się już na swojej sali, tym razem obiad jedzony na korytarzu. Panie pielęgniarki  litują się w końcu i wywożą przed 15.00  jakieś zwolnione  łóżko z innej sali na korytarz, szybko zmieniają pościel, można się położyć. No to jeszcze ekg zrobimy. Kurcze, sprzęt nie działa. Przedłużacz chyba zepsuty. Może w innym gniazdku? O, działa teraz. Tylko elektrody się nie chcą zassać. Przytrzymuję ręką, już kiedyś było tak samo. Zrobione. A spojrzenie pielęgniarki bardzo zmęczone. Jest tu od rana, widzę ją cały dzień. Jeszcze wkłucie, wenflon, żeby od razu kroplówkę podłączyć. Bardzo delikatnie. Immunoglobuliny płyną. To ja pójdę teraz na szybkie zakupy, zapomniałam spakować podkoszulków na zmianę, nie wiem, jak to się stało! Może kupię, żebyś choć jeden miał na razie na zapas. Soki, kefirki koniecznie. To idę.  W korytarzu mijam się jeszcze z panią z rejestracji, idzie do domu, pamięta mnie już, uśmiecha się i mówi: do jutra! A nie, przecież jutro sobota, to do poniedziałku! Lecę do Galerii Krakowskiej, kupuję, co potrzeba, nawet ten podkoszulek (woli podkoszulki, niż piżamy, najlepiej żeby był z długim rękawem, ale cienki, tylko ten rękaw dość szeroki, bo wszystko uwiera, nadwrażliwość na dotyk). Wracam, śpi na tym łóżku na korytarzu. Kroplówka zeszła już. Usnąłem, wystarczyła godzina i od razu lepiej się czuję.
Czekamy, aż będzie to wolne miejsce pod dwójką. Rozmowy. Młody chłopak,  z 17 lat, może 20, na wózku. Pojechałem na badanie, piętro niżej. Trzeba się położyć na leżance, ja nie dam rady z wózka się tak wysoko przerzucić. W domu wszystko na kolanach robię, tak mi najwygodniej i daję radę, tylko muszę mieć na poziomie wózka. A oni w trzech mnie podnosili i upuścili! Nic mi się nie stało. (śmieje się) A tłumaczyłem, jak to trzeba zrobić, tylko nikt nie słucha… Kolega z sali sam jeden mnie podnosi. Do wc, pod prysznic. I da radę, bo trzeba wiedzieć, jak. Ale trzeba posłuchać, jak tłumaczę… No i nie zrobili mi tego badania, przyjechałem z powrotem (znowu się śmieje, w ogóle on cały czas jest uśmiechnięty). Mają w poniedziałek zrobić, będę tu siedział bezczynnie, masakra, a kolega sobie dziś wychodzi, samolub jeden (znów śmiech, kolega siedzi z nami, też się śmieje). Telewizora nawet na monety nie ma, trzeba jeździć na SOR. Książka? Mam, ale powoli czytam, żeby na dłużej wystarczyło. A gdzie nasz sąsiad? (pyta kolegę, on zagląda do sali). – jest, jest. Musimy go pilnować, bo ma zaniki pamięci, albo coś w tym stylu, na razie dochodzi do windy, dalej jeszcze nam nie uciekł – śmieją się.
W końcu o 17.00 na sali, rozpakowuję, układam w szafce rzeczy. Przywożą kolację.
Kiedy o 18.00 wychodzę, młody na wózku gada z paroma innymi pacjentami przy głównym wejściu. Uśmiech już z daleka. No właśnie, zaraz na SOR na telewizję idziemy, do widzenia!

Dziś – sala pełna, przy każdym łóżku odwiedzający. Trochę zamieszania, no i duszno, gorąco. Będzie lało, jak nic. Zaraz obiad, już słychać wózek na korytarzu. Obiady ostatnio są dobre, nie przywoź czasem z domu, bo nie dam rady tego przejeść! Ciasto – tak:) Ulubione, z jabłkiem. Mama specjalnie piekła! Ogórki kiszone też przywiozłam. Soki kupiłam, ale zapomniałam mineralnej, to polecę. Nie pamiętam, że barek na dole w niedzielę nieczynny, wracam, wychodzę do kiosku przy SOR. Zaczyna padać deszcz. Nie zabrałam z domu parasola. Rano było tak pięknie, mam na sobie cienką sukienkę i tę chustę. Już jesteś? Tak szybko? No niedaleko jest kiosk na szczęście. Wszystko tam mają, nawet piżamę, jakby ktoś potrzebował;) Kawa? Kawę już piłem, przed południem sąsiad mi zrobił. Słychać helikopter, będzie lądował, już wiemy, że trzeba szybko pozamykać okna, bo zawsze wpada strasznie dużo śmieci. zamykamy. Za chwilę wchodzi pani sprzątająca. Chwali nas;) No to golenie teraz. I mycie. Plaster przeciwbólowy pielęgniarka zostawiła, żeby nakleić na plecy po umyciu, wpisuję datę (co 3 dni się zmienia) i przyklejam. A u nas na wsi dziś dożynki gminne. Opowiadam, jak idą przygotowania (intensywne od kilku dni), śmiejemy się, bo opisuję dekoracje, które wczoraj już podglądałam z aparatem. 










Fajne, prawda? :)))

No to leć już, dziecko, bo nie zdążysz. Lecę więc, jeszcze sobie szybkie zakupy zrobię do domu, bus o 16.00. Swoją drogą, czy ja zawsze muszę tak biegać? Tak wychodzi... Kiedy dobiegam do przystanku, leje już coraz bardziej, zaczyna wiać i zimno mi w tej sukience podfruwajce. Macham na kierowcę, zatrzymuje mi się na wprost przystanku, wsiadam i udaje mi się prawie nie zmoknąć. Całą drogę do domu leje. No to ładne mają dożynki… Szkoda, tak się przygotowywali, a tu pogoda paskudna się zrobiła. Wysiadam, samochody wzdłuż drogi daleko, ludzie deszczu się nie boją! Parę namiotów, parasole. Ktoś coś mówi do mikrofonu. Część oficjalna już była, teraz jakieś konkursy. Dzieci biegają, dziewczyny w wieku okołogimnazjalnym godnie spacerują grupkami z orbitującymi w odpowiedniej odległości grupkami chłopaków w wieku podobnym. Śmiechy, nawoływania. Jest ciepło nadal. Ale ja nie mam parasola, biegnę więc (znowu!)  przez kaluże do domu, dobrze, że mam blisko.

Już po 24.00. Zabawa taneczna na zakończenie imprezy trwa. Mam otwarte okna, do remizy rzut beretem. Właśnie głos wzmocniony mikrofonem obwieścił, że bawimy się do białego rana. Och… Nawet po zamknięciu okna słyszę wyraźnie: „ruda tańczy, jak szaloona”. Nocka z głowy;)

wtorek, 16 sierpnia 2016

Nigdy nie mów nigdy...

...czyli koniec z chlebusiem?

Tak, tak... Nie myślałam, że to mnie kiedyś spotka. Rozstanie z najulubieńszym jedzeniem - żegnaj chlebie z masłem. Cóż, nie powiem, że to było łatwe. Piekłam swój, orkiszowy, na zakwasie. Pyszny był. Nieraz o tym pisałam, pokazywałam. 
Ale zaczęło się od innych zmian. 


Już jakiś czas przed zdiagnozowaniem hashimoto zaczęłam bardziej zwracać uwagę na to, co jem - akurat wtedy trafiłam na książkę "Zamień chemię na jedzenie" Julity Bator, tam jest masę porad, czego unikać, więc wyszukiwałam produkty o sensownym składzie, bez szkodliwych składników. Czytanie składu weszło mi w nawyk, nauczyłam się nie kupować niczego bez analizy etykiety. Po diagnozie rzuciłam się oczywiście w odmęty sieci, wtedy dopiero tak naprawdę dowiedziałam się, jakie mogą być objawy hashimoto, że jest to choroba rzutująca na funkcjonowanie całego organizmu, wcale nie taka prosta w leczeniu - a w zasadzie nie dająca się wyleczyć. Endokrynolog zaraz na wstępie zapytała mnie, jak sobie radzę ze stresem. Bo stres ma duży wpływ na rozwój tej choroby. A ja niestety ze stresem radzę sobie dość słabo... Zleciła mi badanie poziomu witaminy D - miałam sporo poniżej normy, więc od razu suplementacja. Miałam podwyższone przeciwciała, silną anemię, poziom żelaza tragiczny. Ciągle chciało mi się spać, zapominałam, co miałam zrobić, ciągle czegoś szukałam, bo zapominałam, gdzie odłożyłam, w pracy mieli ze mnie ubaw niezły. Okazuje się, że problemy z tarczycą mogą dawać takie objawy. Czytałam, czytałam i zaczęłam się trochę przerażać, bo wychodziło na to, że będę musiała mocno zmnienić swoje zwyczaje żywieniowe. Wszyscy trąbili o glutenie, mleku, psiankowatych, a w dalszej kolejności nawet o kaszach, strączkach, nasionach - wszystko szkodzi tarczycy! Ja na początek postanowiłam odstawić gluten (czywiście nie stosuję ścisłej diety bezglutenowej, jak przy celiakii, kupuję produkty mogące zawierać śladowe ilości glutenu). Mając w pamięci wspomnianą książkę, nie odważyłam się na kupowanie chlebów bezglutenowych, bo skład mają dość przerażający. Nie wiedziałam, jak dam radę bez chleba, szukałam więc przepisu na jakiś bez glutenu, w końcu trafiłam na chleb z kaszy gryczanej. Tylko niepalona kasza, woda i sól - bardzo prosty przepis, a chleb jest całkiem dobry, jesli komuś nie przeszkadza ten charakterystyczny posmak gryki. Nie piekę go zbyt często, ale jest to jakaś alternatywa.   


No, ale przecież i tak nie samym chlebem człowiek żyje;) Zaczęłam jeść więcej kasz (gryczana, jaglana), qinoa - w połączeniu z sałatą, gotowanymi lub pieczonymi warzywami, do tego pestki z dyni, przyprawy. Fasolka. Ciecierzyca. Soczewica. Dużo warzyw. Zupy - najczęściej kremy warzywne, z batatem, marchewką, dynią, cukinią. W internecie jest masa przepisów. Na poczatku szukałam, teraz raczej improwizuję sama. 


Codziennie sok z marchewki. No i owoce - rożne. Płatki owsiane bezglutenowe. Naleśniki z kaszy gryczanej, z mąki z ciecierzycy. Wiejskie jajka. Mięsa nie lubię. Nie smażę na tłuszczu, w ogóle mało smażę, czasami robię placki warzywne na patelni ceramicznej. Tłuszczu dodanego jem niewiele, podduszam do zup cebulę lub pora na maśle klarowanym, albo na oleju kokosowym. Ale jem orzechy, a czasem awokado (nie przepadam, choc zdrowe bardzo). Mam za to słabość do tahini... No, ale to źródło wapnia, więc się rozgrzeszam;)
Przestałam jeść produkty mleczne. O czasu do czasu robię mleko migdałowe. Można z nim robić koktajle -dzisiaj z truskawkami akurat - pyszny:)


Odstawiłam cukier. Nie znaczy to, że w ogóle nie słodzę. Nie używam cukru, zamiast niego mam miód, syrop klonowy, daktyle, rodzynki. Banany są bardzo słodkie -  te dojrzałe, z kropeczkami,  zmiksowane z zieleniną, to mój ulubiony deser. A jak je zamrozić, a potem zmiksować np. z mrożoną porzeczką - ma się cudne lody. 


Po kilku miesiącach od wprowadzenia tych wszystkich zmian zrobiłam ponowne badanie przeciwciał, okazało się, że spadły do niskiej normy, podobnie jak tsh i reszta tarczycowych. Cukier i insulina też się ustabilizowały. Chyba więc taka dieta działa. No i skutek uboczny - w ciągu roku zrzuciłam prawie 10 kg - bezboleśnie. Więcej już nie chudnę. Ciągle walczę ze skłonnością do anemii, ale jest lepiej. Letnie miesiące są fajne - własne truskawki, porzeczki, maliny. Mrożę, co się da. Mam swoje warzywa - dynie, cukinie, jarmuż, szpinak, sałaty, korzeniowe, cebulę,  pomidory. Cukinia świetnie się mrozi, a dynia przechowuje. Zapasy więc się robią:) 



Zupy i lody bananowe miksuję zwykłym blenderem ręcznym. Mleko migdałowe robię w kielichowym, dużym, z opcją kruszenia lodu. A do zielonych szejków i smoothies mam taki sprzęt z Lidla - Silver Crest:


Jest świetny, miksuje do aksamitnej konsystencji. Ma 2 pojemniki (tu wiekszy). Ma też drugie ostrze do mielenia sypkich produktów, robię tak np. makę owsianą z płatków. Szybko się myje, wolę go od kielichowego.
Ostatnio dość często używam maki kasztanowej (jest niestety dość droga), świetnej do omletoplacków na słodko, mieszam ją właśnie z mąką owsianą, do tego jajko, trochę wody, odrobina soli, sody oczyszczonej i smażę na patelni ceramicznej bez tłuszczu. Potem można polać musem owocowym, posypać kruszonym, surowym kakao - mmmm... Pyszna słabostka;) Ze słabostek zostawiłam też sobie kawę;)
Nie piję herbaty, tylko wodę. Pyszny jest sok marchewkowo - selerowy  marki Cymes, świeżo wyciskany, niepasteryzowany (kupuję w Biedronce;)) A gdy jestem w Lidlu, to zawsze skuszę się na sok ananasowy, świeży, jednodniowy.
Robię też zakupy bio produktów w Rossmanie (mają świetne spożywcze, ale też i kosmetyki).

Zmiany w odżywianiu podobno powodują też zmiany w światopoglądzie, myśleniu i  w ogóle podejściu do życia;) Coś w tym jest, bo i u mnie chyba tak to podziałało:) Wiedziałam z resztą, że muszę sobie wiele rzeczy w glowie poprzestawiać, zacząć w końcu skutecznie radzić sobie ze stresem - bo bez tego nawet dieta i leki nic nie pomogą! 

Pozdrawiam i do nastepnego:)

czwartek, 11 sierpnia 2016

Życie jest piękne, szczególnie latem:)

Ale nie tylko latem.
Usilna praca nad sobą sprawiła, że nie obawiam się już jesieni i zimy! Po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna. Chyba od dzieciństwa. Bowiem już 10 - latką będąc, o zimie i jesieni wolałam nie myśleć, marzyłam za to o zasypianiu koło października i budzeniu się w środku maja. No więc dziś oficjalnie ogłaszam: wszystkie pory roku są już dla mnie piękne:) Dla mnie to nowość, więc niech się nikt nie śmieje z tego oświadczenia!




Tegoroczne lato to już drugie lato mojej diety 4bez. Zaczęło się to wszystko od badania tsh, które zlecił mi kardiolog w zestawie badań różnych. Tsh wyszło sporo podwyższone, a więc dalsze badania w kierunku tarczycowym, no i w końcu trafiłam do endokrynolog, która potwierdziła to, na co wskazywały badania krwi i  usg - zapalenie tarczycy na tle autoimmunologicznym. Hashimoto. Dopiero wtedy zaczęłam grzebać w internetach i przeprowadzać telekonferencje z koleżanką chorujacą na hashi od kilku już lat. Okazało się, że istnieje bardzo silna grupa fejsbukowa w tym temacie, natomiast wiedza lekarzy o tej chorobie jest dość slaba, sporo endokrynologów ogranicza się do przepisania dawki hormonu i na tym koniec. A okazuje się, że odpowiednia dieta może mocno przyhamować, jeśli nie zastopować postęp choroby. Okazało się również, ze trafilam do endokrynolog, która nie patrzy jedynie na tsh, ale obejmuje całościowo pracę organizmu. Niestety, niezbędne jest zrobienie badań, które nie są refundowane, a są dość drogie (np. przeciwciała przeciwtarczycowe), a po jakimś czasie ich powtórzenie. Lekarka nie przepisała mi na początek hormonu, aczkolwiek dietetycznie też mną nie pokierowała jakoś szczególnie, oprócz diety niskosodowej i ograniczenia cukru (wyniki wskazywały, że jestem na dobrej drodze do insulinoodporności prowadzącej do cukrzycy).
A ja, kopiąc po internecie, trafiłam na stronę http://www.akademiawitalnosci.pl/ , gdzie znalazłam masę informacji o właściwym odżywianiu. I powiem Wam, zdziwiłam się. Bo wydawało mi się, że ja jem całkiem zdrowo. Ale nie. Nie jadłam zdrowo. Za mało owoców, za mało warzyw. Za dużo smażonego. Za dużo przetworzonego. Za mało pokarmów naprawdę wartościowych. Za mało wody! I sporo innych grzeszków.
Postanowiłam podjąć wyzwanie. Wziełam sobie do serca wskazówki znalezione na różnych blogach i forach poświęconych m.in. diecie w hashimoto (w tym komentarze osób stosujących te zalecenia i mających dobre efekty) i zaczęłam wprowadzać zmiany w odżywianiu. Stąd wzięła się moja dieta 4bez.

1. Bezglutenowo.
To był pierwszy etap. Przestałam jeść gluten - odstawiłam wszystkie mąki zawierające w sobie gluten, wszystkie produkty przetworzone z tym składnikiem. 
2. Bezcukrowo.
Niedługo po porzuceniu glutenu odstawiłam całkowicie cukier  - w sensie cukru z torebki (cukier biały, cukier brązowy, nierafinowany, trzcinowy itp.)
3. Bezmlecznie.
Po kilku miesiącach przestałam jeść wszelkie produkty mleczne (ze względu na kazeinę i laktozę), zostawiłam jedynie masło klarowane, które jest czystym tłuszczem. Edit: oraz czasami ser kozi;)))
4. Bezmięsnie.
Nie wiem kiedy to się stało, ale przestałam całkiem jeść mięso, czasami tylko rybka jakaś. Po prostu odrzuciło mnie jakoś samoistnie. 

" Ja bym tak nie mógła/nie mógł! Byłabym/byłbym cały czas glodna/głodny! 

To co ty w końcu jesz?????" 

To pytanie, które zadaje mi większość osób, kiedy rozmowa zejdzie na te tematy;)

Co ja jem... Dużo do opowiadania. Będzie w kolejnych wpisach, może kogoś zainteresuje, bo hashimoto ostatnio staje się szalenie modne;)

Pozdrawiam wszystkich, którzy jeszcze mnie pamiętają i którzy tu zaglądają:)

niedziela, 7 sierpnia 2016

Jestem:)


Powroty nie muszą być trudne. Dawno nic nie pisałam, ale dziś zalogowałam się, od ręki zrobiłam parę zmian na blogu i ... prąd mi wyłączyli;)
To było parę godzin temu, teraz kontynuuję:)
Trudno uwierzyć, że tyle minęło od mojego ostatniego wpisu. Nie pisałam, ale zaglądałam czasami w ulubione miejsca. W tak zwanym międzyczasie działo się u mnie różnie - oczywiście praca zawodowa (wciąż ta sama, i na szczęście nadal całkiem satysfakcjonująca), sporadycznie szycie (bardziej na specjalne zamówienia i kiermasze dobroczynne), sprawy rodzinno - zdrowotne (bardzo absorbujące i dość stresogenne), wreszcie - o czym kiedyś napiszę bardziej szczegółowo - całkowita zmiana w moim osobistym zakresie zdrowotno - żywieniowym (w skrócie: hashimoto = dieta 4 bez;) 
Poszukując wiadomości na temat hashimoto, dotarłam do ciekawych stron i blogów o tematyce związanej ze zdrowym stylem życia i przeróżnymi podejściami dietetycznymi. Część informacji mocno do mnie przemówiła i wiele z porad wypróbowałam na sobie, większość z dobrym skutkiem.
Poza tym - ciągle jestem w drodze... Nie w podróży, ale ciągle szukam. Pisałam kiedyś o roli wiary w moim życiu. Że dochodzi się do pewnych sądów, myśli, by po jakimś czasie  wszystko od nowa sobie układać. No więc znowu próbuję coś poukładać i wychodzą mi różne dziwne rzeczy;) Jeśli będę umiała należycie ubrać to w słowa, to możliwe, że coś się pojawi na blogu i w tym temacie.
Pozdrawiam Was serdecznie i do  następnego razu:)