...

niedziela, 26 września 2010

Na chwilę przed odlotem...


...wśród ptasich gniazd...
w zawiłym horoskopie
na tysiąc lat
w otwartym nagle oknie
w cieniu za firanką
wsród ludzi na przystanku
w słońcu i we mgle

szukaj mnie
cierpliwie dzień po dniu
staraj się podążać moim śladem
szukaj mnie
bo sama nie wiem już
bo nie wiem
kiedy sama się odnajdę


Pamiętacie ten kawałek? Przypomniał mi się, kiedy przygotowywałam zdjęcia do wklejenia, a właściwie to początek tej piosenki bardzo mi pasował do zdjęcia powyżej;)
Jesienne klimaty na wszystkich prawie blogach, trudno - muszę chyba jakoś sie zmusić i polubić jesień. Ostatni tydzień był cudny. Poranki lekko mgliste, z perlistą rosą na kwiatach i trawach, później - ciepłe, łagodne godziny ze słońcem, słońcem... Taka jesień mogłaby sobie być... Postanowiłam nie oglądać, ani nie słuchać żadnych prognoz pogodowych;)

Ptaki rzeczywiście szykują się do odlotu.

 
  
 Głównie szpaki gromadzą się w coraz większe stada.

 

U mnie też ostatnio trochę "odlotowo":



Skrzydła anielskie, przy szyciu których złamałam igłę i przeszyłam sobie palec;) NAPRAWDĘ NIE WIEM, JAK TO ZROBIŁAM! Nawet nie bolało... w pierwszej chwili;)

Potem krew się polała obfita, ale na szczęście biel skrzydeł pozostała nieskalana. Palec zakleiłam, igłę wymieniłam i dokończyłam pracę:) Później zrobiłam sobie chwilę przerwy, parę dni obchodziłam maszynę z daleka, dopiero wczoraj usiadłam i co? Coś się porobiło i rwie mi nici... Nie umiem tego wyregulować, maszyna jest stara i dotąd była sprawna, ale teraz to już nie wiem... Pewnie coś trzeba ustawić. Za wiele do ustawiania w tym sprzęcie nie ma, więc niby powinnam sobie poradzić - próbuję, ale po chwili w miarę równego szycia nagle szarpie i nić górna zerwana... Oby udało mi się coś wydumać, bo sporo szycia miałam w planach.

Jeszcze przed skrzydłami uszyłam anieliczkę w niebieskościach i "koniecznie żeby miała długie włosy;)" - na zamówienie pewnej 4,5 - latki:

 

 Z tymi włosami to problem mam, na razie robię ze sznurka, ale włóczkowe byłyby na pewno lepsze - muszę chyba spruć jakiś stary sweter;)

A teraz coś z innej beczki - zabierałam się od jakiegoś czasu do upieczenia chleba na zakwasie - dostałam od koleżanki pół słoika zakwasu, stał sobie w lodówce i mrugał do mnie za każdym razem kiedy ją otwierałam;) Wreszcie nabrał chyba mocy urzędowej i upiekłam swój pierwszy chleb na zakwasie! W zasadzie okazało się, że przepis jest banalnie prosty (jeśli ma się zakwas), wykonanie chleba nie jest wcale pracochłonne, a jedynie czasochłonne, bo wyrabia się go wieczorem (tak najlepiej), wkłada do foremek, czeka ok. 10 godzin i piecze. Zakwas to po prostu trochę ciasta odłożonego z wyrabianej masy, nie trzeba go dokarmiać ani w ogóle się nim przejmować - w innych przepisach wygląda to zupełnie inaczej. W każdym razie przechodzę do meritum: chleb wyszedł bardzo smaczny, część poszła niemal na ciepło;)



 Po upieczeniu chleba siłą rozpędu ukręciłam jeszcze ciasto ze śliwkami  - w tym roku u mnie nie ma w ogóle tych owoców, a w ubiegłym - drzewa sie uginały... Kupiłam więc sobie te śliwki z myślą o pojadaniu w drodze z pracy, ale okazały się tak kwaśne, że nadawały się jedynie do przeróbki;) Ciasto zrobiłam zupełnie "na oko", taka babka ucierana łyżką w misce, a wyszło całkiem udane, aż się zdziwiłam;)



 Strasznie długo piszę tego posta - znowu jakoś inaczej wstawia się zdjęcia i normalnym trybem za nic nie mogłam tego zrobić, muszę najpierw dawać do netowego albumu i dopiero adres do bloga, a wcześniej tak ładnie i szybko mi się wstawiało... Teraz ładuje mi się i ładuje... Niezależnie od przeglądarki, próbowałam na trzech... Na dodatek nie chce się tekst wyjustować, tylko cały czas równa mi do środka, wrrrrrr!!!! Albo coś dziś z bloggerem się dzieje, albo już sama nie wiem.. Cóż - musi zostać tak jak jest, choć drażni mnie to okropnie!

Już całkiem na koniec mała kompilacja zdjęć z ostatniego tygodnia - ta rosa poranna na różach była bardzo kusząca;)


Udanego nowego tygodnia życzę wszystkim:))) 

wtorek, 21 września 2010

Jest!

Moja wygrana cieszy już mnie "na żywo";) Dostałam wczoraj paczuszkę, w której była... kolejna paczuszka, pięknie opakowana:

A po rozpakowaniu ukazała się:

Skrzyneczka z niespodzianką!



Skrzyneczka oczywiście piękna i praktyczna, a niespodzianka pachnąca lawendą...

Dziękuję Ateno :)))


I jeszcze pokażę nowego Śpiocha uszytego jakiś czas temu:






To ostatnie dni kalendarzowego lata... Pogoda wprawdzie już od dawna dość jesienna, ale dziś było wyjątkowo pięknie... Ciepło, słonecznie... I ja też pozdrawiam Was  ciepło i słonecznie! :)

wtorek, 14 września 2010

A dzisiaj jest...

14 września, czyli losowało się candy u Ateny! I się wylosowało coś dla mnie! Jestem przeszczęśliwa! Pierwszy raz coś wylosowałam, a na dodatek jest to śliczna szkatułka na krawieckie przydasie! (oj, przyda się na pewno;)) Dziękuję z całego radosnego serca:)))


fotka pożyczona od Ateny 



czwartek, 2 września 2010

Zielone drzwi


Kapie mi na klawiaturę. To nie deszcz, skończyłam własnie czytać ostatnią książkę Grocholi. Nie wiem, co ze mną jest nie tak. Nie płaczę, kiedy czytam o nieszczęśliwej miłości, nie płaczę kiedy oglądam łzawy z założenia melodramat. Nie płaczę wtedy, kiedy czytam o ludzkich nieszczęściach, choć nieraz z trudem się powstrzymuję. Ryczę jak bubr i moczę niezliczoną ilość chusteczek, kiedy sprawa dotyczy cierpienia i odchodzenia zwierząt. Zarówno w świecie zmyślonym, jak i rzeczywistym. Czytałam parę książek Grocholi - tych lekkich, łatwych, i tych trochę cięższego kalibru. Teraz - autobiograficzne "Zielone drzwi". Autorka pisze o swoim życiu, ciekawie i z dystansem. Rzeczy zabawne i przyjemne przeplatają się z sytuacjami dramatycznymi, czasami niesamowitymi. Czyta się łatwo, jak to Grocholę, jest trochę wzruszeń, śmiechu. A na koniec znowu przywaliła mie opisem odchodzenia psa, który z resztą już kiedyś umieściła w jedej z książek o Judycie. No i rozbeczałam się znowu jak głupia...

Książkę warto przeczytać, nawet jeśli nie lubi się tzw. "literatury kobiecej"(ja tam luuubię;)) Kasia Grochola bowiem mądrym człowiekiem jest:) A ja na dodatek mam do niej dość osobisty stosunek. Pamiętam, kiedy czytając "Nigdy w życiu", nagle rzuciłam się do stosów "Ładnego Domu" i po dłuższym przekopywaniu roczników, z triumfem wyciągnęłam numer z felietonem o tym, "Jak Kasia dom zbudowała". Pamiętałam zdjęcie rozczochranej, kręconej brunetki, zdaje się z kielnią i pustakami i burzliwą historię powstawania jej małego domku, którą to historię, jak się okazało, wspomniana Kasia wykorzystała później do napisania książki. Nie wiem, czemu tak się ucieszyłam, że odnalazłam ten artykuł. A może wiem... Pewno dlatego, że historia opisana w książce okazała się być w większej części prawdziwą! A ja na dodatek rozszyfrowałam to, zanim zaczęto o Grocholi mówić.

Pamiętałam również o Grocholi, kiedy zaczęłam coraz bardziej realnie myśleć o budowie swojego małego domku. Plany stawały się coraz bardziej rzeczywiste, a ja zmieniłam powoli swoje życie. Choć nie tak spektakularnie, jak w powieści, ale też przy ogromnej pomocy innych - moich Rodziców, Przyjaciół. Tak niepostrzeżenie... i oczywiście BEZ POSPIECHU;) Nie wiem kiedy, czy jeszcze w fazie projektu, czy już kiedy powstawały pierwsze ściany mojego domu, zobaczyłam oczyma wyobraźni DRZWI do mojego domu. Były ZIELONE. Od zawsze. Wciąż mówiłam o tym, że będę miała zielone drzwi. Niestety, jak to często bywa w życiu (a rzadziej w książkach;)) kupiłam w końcu drzwi niezupełnie zielone... No, one w ogóle nawet nie stały obok zielonych;) Ale były drewniane, tak jak chciałam, a cena dla mnie jeszcze do przełknięcia. Zdecydowałam się je kupić, z silnym postanowieniem przemalowania ich w przyszłości na właściwy kolor. Po jakimś czasie mój nieoceniony Tato przytargał jeszcze niepotrzebne nikomu, stare drewniane drzwi, które niby tymczasowo miały zamykać wejście do piwniczki (jest na zewnatrz domu). Drzwi były tak zdarte i brudne, że koloru nikt by nie odgadł. Co się okazało po oczyszczeniu? Że są zielone... Na pewno ich już nie wymienię.

No i tak czytam sobie dziś tę końcówkę książki Grocholi i fragment o powodach, dla których książka powstała: po prostu - "ku pokrzepieniu własnego serca"! Autorka pisze : "Chciałam przypomnieć sobie rzeczy dobre, które mnie spotkały". Wydaje mi się, że to całkiem niezłe wytłumaczenie. Może gdy będziemy szukać tych dobrych rzeczy w naszym życiu i pamiętać o nich, wtedy te złe, które też się przecież dzieją, będą łatwiejsze do zniesienia...

"The Green Door" to tytuł jednego z opowiadań O. Henry'ego.

A ja muszę w końcu kupić zieloną farbę!


środa, 1 września 2010

Od rana...

chodzi za mną ta piosenka: