...

wtorek, 15 czerwca 2010

Idzie nowe...





Po ciężkich bojach zmieniłam trochę wygląd bloga - mam nadzieję, że pasuje do zawartości;) To pierwsza nowość.

Pierwsze zerwane i zjedzone przeze mnie truskawki to nowość kolejna ;)



To taki żarcik oczywiście, bo truskawkowy sezon w pełni, co widać na wielu blogach, a ja truskawki uwielbiam... mniam... Kocham też piwonie, lub jak kto woli: peonie. Mam na razie 3 odmiany i nadzieję na więcej.


No i następna nowość - szukałam, szukałam i w końcu znalazłam (na dodatek tam, gdzie wcale się nie spodziewałam) - oto wymarzona przeze mnie witrynka!



Teraz się zastanawiam, czy zostawić w takim stanie, tzn. kolorze, czy przemalować, postarzyć... Podobają mi się pobielone i przetarte meble. Zarówno ciemne drewno, jak i pobielone, dobrze wygląda w moim domu. No i mam dylemat...

niedziela, 13 czerwca 2010

Trzy dni w Paryżu...




...czyli pogoń za szaloną przewodniczką;)

Zachciało mi się wielkiego świata i wybrałam się na grupową wycieczkę niezorganizowaną;) Jedyne 20 godzin w autokarze i już byliśmy na miejscu. Tam czekała na nas pani Zosia czyli przewodniczka - tajniaczka. Ja po nieprzespanej nocy (bo w autokarze tylko zazdrosnym okiem rzucałam po chrapiących towarzyszach podróży) więc z trudem nadążałam  za skrótowymi informacjami wypluwanymi przez panią Zosię, a już w ogóle nie nadążałam za jej galopkiem po mieście. Najpiękniejsze chwile dotyczyły zwiedzania z okien autobusu ("...phoszę państwa, tu mamy kościół... - wysiadamy na 4 minuty żeby zrobić zdjęcie i zaraz ruszamy, bo tu nie wolno parkować", "... phoszę pańswa, pod nami w tunelu 13 słupek przy którym zginęła księżna Diana" ,...phoszę państwa...itd., itd.) Potem też było fajnie, szczególnie kiedy pani Zosia udawała, że wcale nie jest przewodniczką, tylko tak sobie po cichu znajomym opowiada o urodzie zabytkowych wnętrz katedry albo oprowadza ich po Luwrze. Przeżycia naprawdę niezapomniane, człowiek w tłumie zwiedzających zamiast skupić się na oglądaniu i podziwianiu, pilnował głównie, by nie spuścić oczu z pani Zosi (metr pięćdziesiąt w kapeluszu), która licencjonowanym przewodnikiem była... kiedyś, a teraz takich naiwniaków jak ja kasuje po 25 euro za godzinę;) Gdybym wiedziała wcześniej, że tak to będzie wyglądać (przewodnik bez licencji??? dziękuję za takie oszczędności) to sama bym sobie zorganizowała te 3 dni. Pomijam dodatkowe atrakcje w postaci wbijania się pani Zosi w środek kolejki do czegoś tam - z niewielką częścią grupy, i nieprzyznawanie się do znajomości z pozostałą resztą, którą obsługa wycofała (..."cicho, cicho, nic nie mówcie, bo nas też cofną"), słowem - niezły czad;)
Oczywiście trzeba było pójść wcześniej po rozum do głowy i odłączyć się od tej wycieczki, co też w później robiłam (z paroma osobami).
Wrażenia mam mieszane. Wiadomo, że 3 dni to niewiele, ale jednak coś można obejrzeć, byle nie w takim pośpiechu i galopie. Odłączanie się od grupy poskutkowało zyskaniem jakże miłego tytułu "zakały wycieczki";)) i pozwoliło mi trochę wczuć się w atmosferę Paryża. Ułamek Luwru, który sobie z premedytacją wyznaczyliśmy, nie zawiódł naszych oczekiwań, podobnie jak Impresjoniści.
Oczywiście zrobiłam mnóstwo zdjęć, spośród których salwy śmiechu wywołują te z cyklu "Paryż z okien autokaru";)))

Tak było: