...

wtorek, 17 listopada 2009

Z notatnika leniwca

Co wieczór obiecuję sobie, że jutro, to ho ho! Przyszyję, co się oderwało, pomaluję, co czeka na pomalowanie, poukładam i uporządkuję to, co nieporządne. I co? I nic... Zanim dotłukę się busem na te moją ukochaną wiochę, przebrnę przez błotko, stanę na ganku, znajdę klucze, otworzę drzwi, wszystko to... mija mi... Jak w piosence Starszych Panów. No bo... przecież już listopad, ciemno, zimno... Bo przecież pierwsze, co przychodzi mi na myśl, to gorąca herbatka, wygodny fotel, mięciutki polarowy koc ulubiony, no i – może by tak na chwilkę lapka włączyć? Sprawdzić maila, zajrzeć na arcyciekawe blogi wnętrzarsko – dekoracyjno – kulinarno – gawędziarsko – fotograficzno – itd., itd.? Może dosłownie na chwilkę wejść na forum Muratora? Jeju jej... Czemu ten czas tak pędzi?! A przecież miałam tyle planów! Jutro rano budzik w komórce każe się zerwać, skoro świt - bo przecież bus nie będzie czekał, a o tej porze tylko jeden jest i wyboru nie mam, jeśli chcę zdążyć do pracy w pięknym mieście królewskim. Pięknym, tylko trochę za daleko położonym od mojej ukochanej wiochy! Czemu ja właściwie nie zrobiłam do tej pory prawka? Aha, nie stać mnie przecież na samochód, hehe. Hmm... A w ogóle to jeszcze muszę o pracy właśnie pomyśleć. Przygotować się na jutro. Mentalnie i nie tylko... Cieżej mi się pracuje ostatnio. I to nawet nie o dzieciaki chodzi, tylko o warunki pracy. Ośrodek z gumy nie jest, nie rozciągnie się. Ale każdy uczeń jest na wagę złota, twierdzi dyrekcja i przyjmuje nowych uczniów nie zawracając sobie głowy tym, gdzie się zmieści kolejna grupa. A dzieci przychodzą w coraz gorszym stanie, lękowe, agresywne, nadpobudliwe itd. Plus oczywiście upośledzenie, czasem autyzm. Kiedy myślę o warunkach, jakie powinny być spełnione podczas pracy z dzieckiem autystycznym, to płakać mi się chce. No ale nikt mnie tu nie trzyma na siłę, mogę odejść. A w ogóle - nauczyciele to mają dobrze, hehe. Może niektórzy mają.
Znowu godzina minęła, czemu ten czas tak zasuwa?! Udało mi się rozpalić w kozie, bo radiowy net lubi sobie robić przerwy i tym sposobem dawać kuksańca mojemu uśpionemu poczuciu obowiązku. Ogień buzuje, w kominie szumi, ciepełko błogie zaczyna działać usypiająco... Jakie pyszne są grzanki z kromek chleba przypiekanych na goracym piecyku, mniam...
I tak godzina za godziną mija, troczki do poduszek na krzesła nie przyszyte, zasłonka w łazience wisi podpięta szpilkami już miesiąc, tak samo zasłonka pod blatem kuchennym. Po przeprowadzce mało która rzecz znalazła swoje właściwe miejsce, a ja, zamiast wyjmować z pudeł, układać w szafie, wycierać z kurzu, segregować itp. - co robię? Ano to, na co zawsze bałam się sobie pozwolić : NIE MUSZĘ. Nie muszę! Mogę, owszem, zrobię, kiedy zechcę, a teraz – nie muszę!
Wspaniałe uczucie, naprawdę! Móc nie musieć;-)